.Wczoraj jakos rozjechalam sie emocjonalnie i fizycznie, a w takich momentach jem jak narkotyczna sprinterka. Zamiast korzystac z okazji wolnego dnia (co prawda duzo do zrobienia bylo) i na pare godzin sie rozlozyc do lozka z herbatka i filmem na poziomie milym - a potem wstać - niestety padałam, nie zauwazajac tego. W rezultacie usilowalam byc dzielna i robic zalegle zestawienia. Rzucilam sie na slodycze które dostalam pare dni temu i lezały otwarte. Zapisalam sie czs temu na grupe odznaczajaca nie jedzenie slodyczy i z e zdumieniem zobaczylam ze nie mam czego odznaczac. Ale w koncu polozylam sie do lozka dzieki pomocy czyli uwagom córki i po trzech godzinach bylam zywa, poszlam na spacer z psami - pan maz wyciagnal, mialam znosny humor i jezdzilam na rowerku, Niewiele, ale takie optymistyczne zakonczenie, zeby rano nie wstac jak dętka pęknięta.
Wieczorem pojezdzilam na rowerku niecaly kwadrans (to taka metoda na podtrzymanie ze swiat nie skonczyl) i rano zwazylam sie, by sprawdzic co jest i jak jest zle. Oczekiwałam skoku kilograma w górę i wyszlo, ze nic wielkiego sie nie stalo - utyłam ćwierć kg co oczywiscie nie cieszy ale jest jak wracac. Pewnie gdybym cwiczyla i tak bylo, przyszedlby smuteczek, ale ja rzecztwiscie w konsekwencji tabuna czekoladek oczekiwalam pokornie wyraznego skoku w górę, Moze pomoglo to, ze wieczorem poszłam na spacer 30 minut a moze to ze to wszystko jadlam jednak przed 18 - w sumie czuje sie oszczedzona litosciwie i ide na rowerek..
dobrego dnia wszystkim. Jakbyscie padły i opadły, wracajcie
alicja205
3 marca 2016, 19:41No to pokornie idę na rowerek..;)
Florentinaa
4 marca 2016, 17:55witaj w klubiku;-)