Pomysł mój jest taki, że nie zaczynam jakiejś chwilowej diety, nawet jeśli ta chwila ma trwać rok. Postanowiłam zacząć inne życie (jakkolwiek patetycznie i banalnie by to nie brzmiało). Dlatego nie narzucam sobie dramatycznych wyzwań od razu. Zasady są takie, że jem mniej ale częściej i bardziej zdrowo, odpuszczam słodycze, ograniczam alkohol, zaczynam się ruszać. Wiem, że w pierwszym etapie muszę zmienić nawyki, zmniejszyć żołądek, odzwyczaić się od cukru. Zajmuje to zazwyczaj 2-3 tygodnie. Potem jest łatwiej.
Mała dygresja. Kiedyś, dawno, dawno temu, jak byłam jeszcze młoda i bardzo szczupła, i wydawało mi się, że mogę żreć wszystko i w każdej ilości, byłam z ówczesnym chłopakiem na wyjeździe sylwestrowym. Byli tam tylko jego znajomi, zresztą przemili ludzie. Min była super-para, piękni, mądrzy i ambitni. Ona cudowna, delikatna i chudziutka blondynka. Wbiło mi się w pamięć jedno ze śniadań, kiedy to wspólnie, całą chmarą robiliśmy góry kanapek z pasztetem i konserwą, które wszyscy wchłaniali w skandalicznych ilościach bo był o skacowany poranek w górach (a wtedy apetyty dopisują ;) ). Jadłam te kanapki i jadłam, myślałam, że nie nasycę się nigdy. Ona natomiast zjadła pół kajzerki z pomidorem i powiedziała, że się najadła. Widziałam ją potem jeszcze kilka razy i zawsze była bardzo szczupła. Tak też działa większość znanych mi szczupłych kobiet. Nie nażerają się. Nie odpuszczają sobie. Albo odpuszczają, ale za to katują się na siłowniach i innych fitnesach. Nie oszukujmy się - trzeba się trochę postarać, żeby być szczupłą.
Jak myślę o tym, co bym zmieniła w swoim życiu to przychodzi mi na myśl tylko ta jedna rzecz - nie doprowadziłabym się do tych 86 kg.
Wczorajszy dzień nie jest wart wspomnienia, żadnych powodów do dumy. Dziś jednak odmówiłam sobie 2-giej kanapki na śniadanie (zrobiłam ją i odłożyłam jednak na później), wypiłam 2 kubki czerwonego świństwa, nie zjadłam żadnej babeczki, zjadłam tylko jedną miseczkę zupy na obiad a na kolację zrobiłam sobie sałatkę. Zapijam to wszystko piwkiem, ale przecież nie wszystko na raz ;) Udało mi się poćwiczyć nawet 15 minut, po których byłam skonana i płynąca potem (kondycja: zero).
Mam tylko jedną nadzieję - że w piątek waga nie wskaże więcej niż w poniedziałek.
kalinka299
30 kwietnia 2015, 09:14Jak Ciebie czytam, to jakby mi ktoś myśli wyrwał z głowy ;) A co do tej dziewczyny to ja mam takie same doświadczenia ze szczupłymi dziewczynami. O zgrozo zapuściłam się i teraz mam za swoje. :/ Nie znałam umiaru w kanapeczkach to teraz wyglądam jak waleń :P
Fioleq
13 stycznia 2015, 23:25dzięki Dziewczynki :) ja już wiem, że to działa, więc tylko czekam na efekty. No i na wiosnę - wiosna to nowa energia!
lili84
13 stycznia 2015, 23:21Oj trudne trudne ale warte poświęcenia:-):-):-):-):-)Do boju kochana:-):-)
florenka24
13 stycznia 2015, 23:21Początki są zawsze trudne, ja przez prawie tydzień chodziłam głodna, zła, rozdrażniona. Myślałam tylko o jedzeniu, a najbardziej brakowało mi słodkiego. Jednak nie poddałam się i z upływem czasu jest mi łatwiej. powodzenia i wytrwałości!!!