Akurat w tym samym czasie zepsuła się waga i nie mogłam sprawdzać wyników swoich katuszy. I jeszcze chyba się troszkę przetrenowałam, bo zaczęły mnie boleć wszystkie stawy do tego stopnia, że ciężko mi było chodzić.
Mąż mój stwierdził, że robię sobie krzywdę i ja też doszłam do wniosku, że chyba nadszedł poważny kryzys i trzeba chwilkę odpocząć.
W zeszłym tygodniu każdego dnia jadłam jakąś grzeszną potrawę - a to piękną kanapkę z kajzerki, majonezu (light) i szynki (plus warzywa ofkors), a to lody (jednak sorbet), piłam swoją ulubioną latte i odpuściłam trochę treningi, żeby stawy przestały szaleć. Nadal nie wiem jak to się ma do mojej wagi bo nie mam jeszcze czym tego zmierzyć, ale stwierdziłam, że trudno.... nawet jeśli moje starania to dwa kroki do przodu, jeden w tył, to najważniejsze żebym przyjęła pewne zasady już na zawsze i do końca życia. Więc staram się nie przejadać, jeść małe porcje, unikać cukru itd. Trochę się ruszałam jednak ale tym razem basen.
Dość niecierpliwie czekam na naprawienie wagi :)
Ale też już się znów przyzwyczaiłam do siebie bez tych zrzuconych kilogramów i znów wydaje mi się, że nie ma żadnych wyników tej mojej diety.
To wszystko skłania mnie, żeby zacząć zupełnie od nowa - tak jak przy przenosinach na vitalię (to mi przypomina, że w sumie na diecie jestem już prawie dwa miesiące i nie straciłam 3 kg tylko 6 bo zaczęłam od 82 kg).
Ale zanim wyzeruję pasek zastanowię się jeszcze :)
na razie wracam do swojego młynka, odezwę się za jakiś czas
buziaki :*
brzydula.agula
20 czerwca 2012, 07:14Ehhh, każda z nas ma takie dni :( ... ale nie smutaj się, razem damy rade :). Kawa jest konieczna!!! im szybciej tym lepiej :) Nakręcimy się na odchudzanie i jakoś pójdzie :):):)