Bałem się, że Święta to taki okres, w którym trudno będzie nie przytyć.
A tu niespodzianka - nie dość, że waga nie wzrosła, to jeszcze trochę spadła. Minimalnie, ale jednak - dzisiaj rano było 97.4 kg:)
Udało mi się powstrzymać przez te wolne dni i nie jeść zbędnych kalorii - jak obiad to jedno danie, w ilości mniejszej niż reszta domowników. Jak ciasto to jeden kawałem 2h po obiedzie zamiast innego posiłku. Jak kolacja to standardowa, jak poza okresem świątecznym + sucharki. Jest ok, udało mi się organizmu chyba nie rozregulować i utrzymać wyższy metabolizm.
A najlepsze z utraty wagi na tym etapie jest to, że ubrania, które dotychczas były w sam raz albo lekko za ciasne, teraz zsuwają się ze mnie i generalnie muszę je już chować do szafy i wybierać ten zestaw ubrań, który kupowałem ważąc sporo poniżej setki:).
Nie powiem - bardzo miłe uczucie:)