Nic. Absolutnie nic. Waga nie spada. Totalnie nic a nic. Widocznie moje ciało usilnie broni się przd oddaniem części siebie, a walka jest dość nierówna. Bo przecież nie wyjdę z siebie i nie kopne się w tyłek za to , ze tak mi opornie to wszystko idzie. A niedługo święta. Wczoraj zeżarłam Mikołaja. Była taki piękny w tym swoim czerwonym kubraczku, ale miał jedną wadę- był z czekolady, co momentalnie skazywało go na niepowodzenie w dalszym zamieszkiwaniu mojego pokoju. Cóż stało się. Mam prawo, a cooo!
Prawda jest taka, ze jak mi się już trochę lepiej powodzi, to mam gdzieś te wszystkie wyrzekania i zasady. A no boo... Mam pracę i na razie zapowiada się fajno. Po mojej poprzedniej pracy naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, ze nawet fajnie jest przebywać w pracy, że można się śmiać i nikt nie robi awantury o byle co. no, nie chcę też być taka halo do przodu, bo pracuję tak naprawdę dopiero tydzień :)
o 22 godzinie padam jak kawka. i fajno. W końcu czuję że sen naprawde regeneruje moje siły, że jest prawdziwym ukojeniem. Nie, nie- nie chce mówić, że już jestem zmęczona:) Tylko codzienne ranne wstawanie powoduje, że oglądanie nocnych filmów wykluczam:)
kurcze, no ale schudnąć muszę jakoś. Ja nie wiem naprawdę co się stało. Może waga się zepsuła:)Bo nie wiem jak to inaczej wytłumaczyć.
A zresztą co tu do tlumaczenia. Wczoraj o 21.00 zjadłam cheeseburgera z mc donaldsa i poczułam się szczęśliwa:) A coo!!
A poza tym zima. i święta niedługo. Bajka:) Ozdoby już wyciągnęłam. A nich się oko cieszy i dusza śpiewa!
Pozdrawiam serdecznie:)