w naszym cudownym Wohngemeinschaft, czyli studenckiej melinie mieszkaniowej
na wygnaniu.
Niemcy bowiem, z czego nie wiele osób w ojczyźnie zdaje sobie sprawę,
są fanami sprawdzonych, a co za tym idzie najczęściej przestarzałych rozwiązań,
ich namiętne przywiązane do nich sprawia czasem, że pozostają milion lat za
murzynami w niektórych kwestiach. I tak na przykład coś takiego jak NIP w
Polsce jest już przeżytkiem, natomiast Niemcy własnie odkryli, co to i przesiadają
się na elektroniczny system rozliczania podatków z książeczek podatkowych...
Wodę, prąd i ogrzewanie w mieszkaniu jest natomiast rozliczane raz w roku
(a w mojej spółdzielni dodatkowo z rocznym opóźnieniem... :P), co skutkuje tym,
że niczego nie świadomy obywatel korzysta sobie z tych dóbr luksusowych całkiem
bez zahamowań i z ogromną radością... Aż pewnego dnia, gdzieś między myciem zębów elektryczną szczoteczką w ogrzewanym elegancko pomieszczeniu, a poranną kawą,
dostrzega wśród licznych kopert tę jedną, jedyną opatrzoną napisem: "Jahresabrechnung"
i dowiaduje się, że musi dopłacić jedyne 600 euro za prąd... Jak też było w naszym przypadku.
Tak więc podjęliśmy wyzwanie Actimela i sprawdzamy naszą wytrzymałość na życie w warunkach ekstremalnych nie grzejąc zupełnie, z niepokojem patrząc przez szybę na coraz bardziej dżżystą pogodę....
I dotarło do mnie, że nigdy nie doceniałam tego uczucia ciepełka zaraz po bieganiu,
kiedy zmęczone ciało jest wiotkie i elastyczne, gdy po wejściu do mieszkania otwieram
okno i biegnę pod prysznic... Pod chłodny prysznic. ;) Stopy przyjemnie pulsują,
ciało paradoksalnie zrelaksowane... No i nie potrzeba rozkręcać kaloryfera! Naprawdę praktyczne, polecam oszczędzającym na ogrzewaniu... ;)
Chociaż dzisiejszy bieg był prawdziwą walką ze sobą. Po tygodniu wylegiwania się na
słońcu i podjadania słodyczy wszelkiej maści i obiadkach w Burger Kingu moje ciało jakby zapomniało HOW TO FIT...
Co do diety, to zdecydowałam się na dietę strażników wagi, jak polecała mi pod moim poprzednim postem callmeninja92. ;) Wydaje się być dietą optymalną dla mnie bo:
a) wszystko jest dozwolone (co przy ograniczonym budżecie studenckim jest naprawdę na propsie)
b) nie trzeba liczyć kalorii (co przy wrodzonym lenistwie studenta jest również nie bez znaczenia)
c) mogę zajadać się ogórkami i melonami i innymi produktami o zerowej ilości punktów do woli... Hurra! :D
Generalnie... We'll see... Ale takiej motywacji jeszcze nie było. Plan na dziś w 100% wykonany. Nastawiałam się na to, że od dziś znowu zaczynam od tygodnia. Mówiłam sobie, po co to robię i dlatego jest to dla mnie ważne... I taka afirmacja chyba pomaga. ;)
No to się rozpisałam... Wystarczy na tydzień :P
Trzymajcie się mocno razem ze mną! Dobranoc!
heyjules
10 października 2013, 11:07mam nadzieję, że uda wam się jakoś wytrwać w tym nieogrzewaniu ;) my nie dogrzewamy w dzień, w noc malutko, na szczęście jeszcze mieszkanie nie wychładza się strasznie :) ale, jakby nie było, też jakoś specjalnie na tym nie oszczędzamy (z mężem). słyszałam o diecie WW ale jakoś nigdy się na nią nie zdecydowałam... zobaczę, jak będzie Ci szło, zdawaj relację, żebym wiedziała, czy jest się czego chwytać ;) na razie MŻ daje małe, ale zadowalające efekty :) pozdrawiam, powodzenia!