Dzisiaj aż wstyd zrobić weekendowe rozliczenie. Niestety od piątku do niedzieli przestrzeganie diety było fatalne.
W piątek byłam w odwiedzinach u Chrzestnego i dałam się skusić na lody (w sumie one tak ładnie na mnie patrzyły) i kieliszek z czarnego bzu nalewki - nie słodkiej.
W sobotę moja mama robiła grilla i zjadłam pałkę i dwa skrzydełka z grilla i okazało się, że były w gotowych marynatach, a nie tylko w przyprawach no i kromeczka chlebka pełnoziarnistego (przynajmniej to miałam)
W niedziele z chłopakiem chcieliśmy wyskoczyć do restauracji na romantyczny obiad. Niestety wszystkie okoliczne były przepełnione (byliśmy,aż w 3) i w końcu wylądowaliśmy głodni w pubie na pizzy bo już nic innego nie było... tragedia...
A więc poniedziałek zaczynam od ostrej diety!