Po środowym treningu miałam okazję przypomnieć sobie jak to jest mieć zakwasy.
Nie jakieś tam mega zakwasy, ale...jest to jednak warte odnotowania, skoro tak rzadko u mnie występują.
Pierwsza sesja crossfitu zaliczona ;)
Były stacyjki na czas, pot, krew...na łzy sobie nie pozwalam ;)
Mój trener się na mnie ostatnio wkur...znaczy się denerwuje i w sumie gościu ma rację.
Ja to wiem i on to wie...
Zdecydowanie przeginam z maltretowaniem mięśni, zero harmonii w moim działaniu. Ładu zresztą też. I jeszcze dorabiam do tego jakąś pokrętną ideologię...
Ale się staram, w miarę swoich możliwości, znaleźć ten słynny złoty środek (i słucham tego co stara się mi w główkę włożyć. Serio.).
Dzisiejsza aktywność:
- trening - 120 minut (oczywiście z rozciąganiem),
- hula-hop - 100 minut.
Catalunya
10 maja 2013, 19:08jak ja tęsknię za zakwasami ajjj zazdroszczę :) CrossFit to mega hardcore, ale pięknie ćwiczy całe ciałko; podziwiam za te wszystkie minuty ćwiczeń :)