Od czterech dni ciągnę szóstkę Weidera, a od dwóch dodatkowy zestaw półgodzinny...Oczywiście, to nie jest moja jedyna aktywność fizyczna, chociaż zaczynam zastanawiać się czy nie warto zacząć biegać...Motywację mam i to bardzo namacalną...Jejku, jak ja nie mogę się doczekać tego czasu z Nim. I obiecuję sobie solennie, że będę bardzo grzeczną dziewczynką (no dobra, tak grzeczną na ile moja krnąbrność pozwoli).
Na śniadanie wszamałam dwie kromki (pieczywa chrupkiego) z żółtym serem i czerwoną papryką oraz nektarynkę. Do tego czarna kawa bez dodatków. Na drugie śniadanie kakao (z półtorej procentowego mleka), a i w ramach podjadania (niestety) pochłonęłam dwa plasterki żółtego sera (masakra z tym apetytem). Na obiad będzie to co wczoraj, czyli gołąbki. Na podwieczorek jakiś jogurt (muszę dbać o odpowiednią ilość nabiału w trakcie antybiotykoterapii. Wczoraj przełyk mi wręcz płonął). Co do kolacji, to jeszcze nie wiem, ale zapewne jakiś owoc z warzywkiem do towarzystwa. ;)
Catherine92
16 sierpnia 2011, 13:21Nie bój się! Będzie dobrze, zobaczysz :* Najgorsze to jest nakręcanie siebie i niepotrzebne stresowanie. Trzymaj się cieplutko :*