Auto pojechało na planową wizytę do mechanika. Do pracy (ok. 20 km) nie bardzo jak dojechać. To znaczy jest czym: komunikacją miejską (ŻAR się z nieba leje, a o 16 to już w ogóle będzie cacy), samochodem szwagra (który to szwagier zabrał dowód rejestracyjny od tego auto hen w Polskę) lub rowerem. No to ROWER. W pracy prysznic na szczęście jest, spóźnię się jakieś 20 minut, ale dojadę.
Jadę, jadę... Kryzys już na 10tym kilometrze, poranek a już duchota. Dojechałam. Wchodzę do pokoju, patrzę: za biurkiem siedzi mój wspólnik. Heh, popier*** mi się grafik :) Na cholerę o 6 rano wstałam :)
No to do domu. A jak już dojechałam do domu, to może i dalej bym ruszyła. Pojechałam, to tu to tam, kawę wypiłam na ławeczce. Endomondo pokazało 1413 kcal spalonych :) A to jeszcze nawet 14tej nie ma... <I've got the power!>