Jakoś tak mnie znowu naszło, żeby się wygadać ;> Chociaż to coś skrajnie innego, niż post z rana
Dotychczas mój związek polegał na ciągłych przeprosinach. Na słowach "proszę, przestań. przepraszam. proszę, zostań. proszę, nie opuszczaj mnie. to moja wina, masz rację". Płacz, beznadzieja. Przypominam sobie te momenty, gdy budziłam się ze słowami "kurwa mać" na ustach. A on? Nic. Nie martwił się o mój stan i wszystko bagatelizował. Gdy dzieliłam się z nim czymś ważnym to nie chciał tego przyjmować. Nie pamiętał o tym, co mówiłam mu o swoich uczuciach. Ja ciągle dawałam z siebie 110%, starałam się robić mu niespodzianki, wyłapywałam z jego słów jego pragnienia i je spełniałam. Chciałam zerwać dla niego gwiazdkę z nieba i oświetlić mu nią jego życie.
Jasne, on też czasem się starał. Ale tylko czasem. I musiałam się o to prosić. I to nie było na podstawie "domyśl się", tylko wprost mówiłam mu - "byłoby mi mega miło/marzę o tym by dostać od Ciebie list". Ja sama wysyłałam mu stale coś, nad czym się napracowałam, słowa prosto z serca przelane na papier, wysyłałam i czekałam na reakcję, której nie było. Dla niego to nic takiego. Sama dostałam jeden list, napisany na zniszczonej kartce, z błędami, pokreślony, taki o niczym. Musiałam prosić się o jakiegoś kwiatka, o to, by o mnie dbał. Przecież on się o mnie w ogóle nie starał!
Tak wiele razy było mi za niego wstyd, gdy poznawałam go z moimi znajomymi, a on zachowywał się jak totalny, niewychowany burak.
Nigdy nie mówił mi, że ładnie wyglądam, nawet jak szykowałam się dla niego godzinami. Nie starał się o mnie. Gdy odchodziłam po kłótni płacząc, on pozwalał mi odejść i nie odzywał się tygodniami.
Gdy miałam jakieś problemy, bagatelizował je. "Inni mają gorzej. Ehh, przesadzasz. Oj no, trudno"
Prowokował kłótnie. Wmawiał mi, że wszystko to moja wina. Po czym był kochany jak cukiereczek.. a następnie znów wbijał nóż w plecy i robił ze mnie winną. A gdy próbowałam dojść do kompromisu, wytłumaczyć mu co robi źle, omówić błędy które popełnialiśmy to mnie kompletnie zlewał, odwracał kota ogonem... Czułam taką bezsilność, gdy miesiącami tłumaczyłam mu to samo, a on wciąż miał to gdzieś i nie chciał zrozumieć... Narawdę, nie da się słowami opisać tej bezsilności, jaka mnie ogarniała
Bardzo go kochałam, i dawałam mu wszystko. Starałam się codziennie o to, by czuł się szczęśliwy. O to, by czuł się kochany i wiedział, że zawsze będę przy nim. Kupowałam drobne prezenty, które świadczyły o tym, że wiem co lubi, że słucham go. W zamian nie dostałam nic, wieczne pretensje i kłótnie. Kłamstwa i robienie na złość.
Często był wobec mnie chamski lub zupełnie obojętny. Nasz związek był nudny, bo gdy ja nie dbałam o naszą miłość, to ona gasnęła, bo on nic nie robił by ją pielęgnować.
Wszystkie sprawy były na mojej głowie, gdy ż on nie był odpowiedzialny - jeśli o cokolwiek go poprosiłam, to albo zrobił to źle, albo nie zrobił w ogóle. Nie potrafił robić wielu rzeczy, a gdy chciałam go nauczyć, to wynikały z tego ogromne kłótnie, on się obrażał, i nie chciał nic robić.. Moją ulubioną przygodą było uczenie go ... robienia kawy rozpuszczalnej. Naprawdę, w wieku 20 lat nie potrafił zrobić kawy. I tak, zrobił awanturę i się obraził, gdy chciałam go nauczyć.
Miał gdzieś moje marzenia i plany. Sam od siebie nie starał się o mnie, nie robił nic bym czuła się dobrze w jego towarzystwie.
To jest zaledwie mały procent naszej historii, tego jak źle mnie traktował. Mimo wszystko mocno za nim tęsknię. Był moim pierwszym, o którym myślałam, wyobrażając się przyszłość. Naprawdę mocno go kochałam. I boję się, że już nigdy nie pokocham, a jeśli już, to nigdy nie będę szczęśliwa, nigdy nikt nie da mi szczęścia.
Paraliżuje mnie ten strach, mimo że wiem jaki on był okropny. Wciąż się o niego martwię, i chciałabym wiedzieć co on teraz robi (chociaż domyślam się, że leży nawalony w krzakach, jak zwykle). Chciałabym móc z nim porozmawiać.
Ale zaraz rodzą się myśli, że nie warto już na niego marnować ani minuty.
Wiem, moje zachowanie jest paradoksalne, ale nie można tak szybko się wyleczyć. Kilka miesięcy zajmie, zanim się całkiem z niego wyleczę. Ale umiem spoglądać na niego przez pryzmat wad - to największy sukces, że nie siedzę w tej złudnej świadomości jaki to on był idealny.
Tak bardzo boję się, że nie trafię na tego jedynego - spokojnego, kochającego, wiernego. Takiego mojego. Który będzie mnie kochał i z którym będę szczęśliwa. Ale znajdę go.. Albo on znajdzie mnie, prawda? Nie chcę być samotna. Nie wiem nawet jak może wyglądać normalny związek, bo byłam w takim na odległość. Nie wiem, czy spotka mnie coś dobrego.
Ehhh, obawy małolaty ;-) Dla bardziej doświadczonej cześci Vitalii mój problem jest niezłym ubawem ;-) Dla mnie to też kiedyś będzie śmieszna historia.
A na razie wracam walczyć. Bo jeśli sama siebie udoskonalę i pokocham, nie będzie mi brakować jego.
Dobranoc!
cherry86
14 listopada 2016, 10:58Zazdroszczę Ci odwagi i jednocześnie jej gratuluję! Wiem, że było Ci bardzo ciężko podjąć taką decyzję, tym bardziej, że nadal go kochasz. jednak twoja przyszłość będzie znacznie lepsza bez niego a na pewno pojawi się ktoś w Twoim yciu kogo nazwiesz Największą Miłością :)
blue-boar
13 listopada 2016, 15:08mnie też śmieszy mój dawny "problem miłości". Ale pewnego dnia spotkasz kogoś i zrozumiesz dlaczego szybciej z nikim Ci nie wychodziło. Ja spotkałam, totalnie kiedy się nie spodziewałam i kazdego dnia mam dla kogo życ, mam powód by się uśmiechnąć, starać się, a uwierz że najpiękniejsze co może to podsumowywać-to dokłądnie to samo od drugiej osoby :)
iwona.szczecin
13 listopada 2016, 06:12Wierzę,że znajdziesz tego jedynego....bo ten napewno nim nie był....trzymaj się....będzie dobrze...
jamida
13 listopada 2016, 00:57Mnie to nie smieszy bo to troche przypomina moj dawny zwiazek