Dzisiaj na samym początku, chciałabym Wam wszystkim podziękować, że mnie czytacie, komentujecie i że jesteście. Dziękuję! ;* Jest dla mnie ogromnie ważne, mieć kogoś kto w chwili zwątpienia, niepewności, podłamania, da mi porządnego kopa i przypomni po co to robię.
3 maja był dla mnie w tym roku wyjątkowo łaskawy. Udało mi się wygrać bitwę ze swymi dwoma słabościami. Pierwsza: poranne wstawanie. Kurde jak ja tego nie lubię. Jestem jak to moja mama nazywa jak ta ćma. W dzień śpię, w nocy urzęduję. Coś w tym jednak jest, bo wieczorem lubię dłużej posiedzieć, nie ma w zasadzie dnia żebym położyła się przed północą (nawet kiedy wiem, że muszę rano wcześniej wstać) a często się zdarza, że idę spać znacznie później. Rano natomiast mam taką ochotę zastawić budzik i zostać w łóżku, że szok. Ale dziś się udało, wstałam o 7.00 żeby się wyrobić spokojnie na 9.00 do kościoła (wiedziałam, że jak nie pójdę rano to później już wcale nie będzie mi się chciało). A druga sprawa jest bardzo silnie powiązana z tą pierwszą: popołudniowe drzemki. Kiedy pójdę późno spać, a rano wcześniej wstaję, po ciepłym posiłku jakim jest obiad ok 14 i zmywaniu naczyń ogarnia mnie taka niemoc, senność i apatia że najlepszym rozwiązaniem dla mnie jest sen. Szkoda tylko, że z planowanych kilku minut zwykle robi się godzina lub dwie... Dzisiaj nie uległam, włączyłam film i siadłam na rower!
I właśnie po tym rowerowym treningu, poczułam się taka spełniona, szczęśliwa. Dziś jeździłam 60 min zamiast planowanych 30 i nie mogę wyjść z podziwu, że mi się udało, że się nie zniechęciłam. A teraz pytanie za sto punktów: dlaczego pomimo tego, że wiemy co nam sprawia radość i pomimo tego, że niewiele wysiłku musimy w to włożyć, tak trudno jest nam być szczęśliwym?
Słowa ciągle powtarzane mi przez przyjaciółkę, które chyba dopiero dziś do mnie dotarły: "Kto chce - szuka sposobu, kto nie chce - szuka powodu"
Życzę wszystkim dużo radości!
Pozdrawiam.