Dzień, w którym po raz pierwszy już od bardzo dawna mogę powiedzieć z ręką na sercu i czystym sumieniem, że wytrwałam w diecie. Zero podjadania, żadnych słodyczy.
Od jakiegoś czasu miałam fatalny okres. Nie było dnia żebym nie jadła jakichś chipsów, lodów, czekolady, cukierków, wafelków, orzeszków i czego tam jeszcze. Doszło do tego, że czułam się fatalnie, nie mogłam sobie poradzić na zajęciach na uczelni, w domu przy pracach domowych. Ciągle chodziłam ospała, zmęczona, z rozwalającym czaszkę bólem głowy. A dziś? Głowa mnie bolała co prawda trochę z rana, ale mimo tego że, dostarczyłam organizmowi przynajmniej połowę mniej kalorii niż zwykle, w końcu poczułam, się pełna energii. Jest już wieczór, a wiem że jeszcze pojeżdżę na rowerku, a później poczytam jakąś książkę. Mam na to siłę! To chyba ten nadmiar cukru, który dostarczałam organizmowi tak na mnie działał. Dziś jest lepiej i wiem, że następnym razem się dziesięć razy zastanowię zanim znów sięgnę po takie ilości słodkości i słonych przekąsek.
Wysłałam dziś promotorowi kolejną część mojej pracy dyplomowej, trochę pozmieniałam to co sobie na początku założyłam i teraz się modlę, żeby się zgodził na te moje poprawki...
Majówka w tym roku w domu. Niestety. Przydałoby mi się trochę odpoczynku w jakimś zaciszu z dala od cywilizacji. Gdzie mogłabym się w spokoju zrelaksować na słonku z butelką zimnej wody i dobrą książką... Marzenia dobra rzecz. Prawdopodobnie jednak będę się męczyć z projektami na uczelnię, których termin oddania zbliża się nieubłaganie. Moje akumulatory jednak będą musiały wytrzymać, aż do sierpnia kiedy to będę już po obronie i w końcu odetchnę pełną piersią. I mam nadzieję ciałem szczuplejszym o przynajmniej 10kg.