Wczoraj niechcący okazało się, że wchodzę w rozmiar, który widziałam ostatnio w 2011 r. :-) On ciągle jest pasztetowy, ale to już jest ta część rozmiarówki, o której istnieje świadomość w normalnych sklepach z ciuchami. :-)
Zastanawiałam się wczoraj, co dziś założyć i "przy okazji" chciałam sprawdzić, ile mi brakuje do bluzek, które nosiłam kilka lat temu oraz kilku nowych, które sobie kupiłam w celu większego zmotywowania się. ;-) No i okazało się, że wchodzę we wszystko, nawet te bluzki, których jakiś czas temu nie byłam w stanie założyć.
Oczywiście trochę inaczej ma się historia ze spodniami. Podobnie jak przy poprzednim odchudzaniu, dolna część ciała to ok. 1 do 2 rozmiarów więcej. Wtedy dopiero jak byłam na finiszu, to rozmiar góry z dołem się "mniej więcej" wyrównał. ;-)
Podobno za takie kroki milowe trzeba się nagrodzić - może fryzjer po nowym roku? :-) Regulacja brwi, henna rzęs, podcięte włosy - i naprawdę nikt mnie nie pozna po powrocie do pracy. :-D