...przeszkadza i rąbek spódnicy...
Wczoraj spadł wreszcie długo zapowiadany śnieg. Tak z centymetr. Do dziś zostały marne ślady. Marne, ale śliskie. Alejki w parku były oblodzone, bo to cholerstwo trochę się roztopiło, żeby potem lekko znów się ściąć. W pierwszej chwili pomyślałam więc, że może warto się wycofać, mając w świeżej pamięci dwumiesieczną rehabilitację po kontuzji kostki. Ale po chwili wspomniałam starą mądrość ludową i uznałam, że do odważnych świat należy. Nie jestem jeszcze i przede wszystkim nie chcę być strachliwą staruszką. Ani nawet paniusią;)
Ruszyłam więc przed siebie. Zaliczyłam trzy okrążenia, nie fiknęłam ani razu, spociłam się jak mysz, czyli biegałam uczciwie.
Takie maleńkie zwycięstwa to najlepsze paliwo na resztą dnia, a może i życia?
Miłego!