...się powstrzymać. Bawię się nową wagą. Pomiar wieczorny (koleżanki odradzały) wskazuje mniej, niż wczoraj i tyle samo, co rano. Czyli chudnę?
Powoli, ale skutecznie. Na dodatek dziś coś mnie nosiło od rana i mimo, że nie pobiegłam jak zwykle o 6.30, to wieczorem ok. 20.30 jednak wbiłam się w mój sexy kostium i ruszyłam. Wieczorem jest inaczej. Przede wszystkim więcej ludzi w parku, co mnie nieco krępuje, a szczególnie typy, które żłopią piwo na ławkach i gapią się na wszystko co im się przesuwa przed nosem.
Są też bardziej intensywne zapachy. I chodzi tu nie tyko o lipy. Także o mocz tych typów co od rana wysiadują na ławkach. Tfu.
Tak więc kolejny argument za biegiem o poranku.
Cyklistka
6 lipca 2010, 12:26masz racje z ta francą, lepiej mieć ją na oku;) Też jestem szczęśliwą posiadaczką centymetra krawieckiego i mierzę talię oraz to co poniżej;)
Spychala1953
6 lipca 2010, 12:05i goń swoje marzenia. Krótko mówiąc damy radę i dogonimy. Ja też lubię wskakiwać codziennie na wagę i argumentuję tym, żeby nie mogę francy spuścić z oka. Koleżanka mówi, że warto się obmierzyć w cm, bo to daje najlepszy obraz. No to kupiłam miarkę krawiecką i się obmierzyłam. Będę teraz miała ponoć pełny obraz sytuacji.:-))
nelka70
6 lipca 2010, 08:50nie do zbicia ;-) Tylko najgorzej zerwać się rano... potem już jest dobrze... niestety ja nie daję rady z porannym ruchem... tylko wieczorkiem... na szczęście rower eliminuje minusy wieczornego biegania - szybciej znikam kolesiom z ławeczek ;-) pozdrawiam
ODCHUDZANKA
5 lipca 2010, 22:39z TWOJEGO opisu tez radze biegac rano :)