Obiecałam, więc słowa dotrzymuję.
Slimming World to organizacja, która wspomaga odchudzanie. Działa
na zasadzie grup wsparcia. Każdy, kto się zapisze i opłaci
abonament, uczestniczy w cotygodniowych spotkaniach, których
żelaznym punktem jest ważenie, a potem ogłaszanie spadków lub
wzrostów wagi i rozmowa w grupie na temat sukcesów i trudności w
ostatnim tygodniu, planów na przyszły oraz wymiana przepisów,
czasem konkursy.
Ja bywam na tych spotkaniach z
podopieczną, bo opiekuję się osobami niepełnosprawnymi. Co
ciekawe, osobom otyłym abonament opłaca państwo, jeżeli lekarz
wystawi skierowanie.
Na czym polega dieta? Otóż wszystkie
pokarmy i/ lub ich składniki są podzielone na trzy grupy: free foods, syns i
healthy choices.
Free foods – to spora grupa
produktów, które można jeść do woli, bez ograniczeń. Należą
do niej w zasadzie wszystkie świeże lub gotowane warzywa i owoce (w
tym ziemniaki i banany), makarony, ryż, kasze, wszelkie rośliny
strączkowe, mięsa (bez tłuszczu, skóry) i ryby (z wyjątkiem tych
wędzonych lub np z puszki w oleju. Tak! Można jeść do woli!
Te tuczące mają nazwę syns, która
dla mnie brzmi jak grzeszki. I tych grzeszków można mieć dziennie
od 5 do 15. To i mało i dużo, zależy co kto lubi i bez czego nie
może żyć. To taki wentyl bezpieczeństwa, żeby nie mieć poczucia
rezygnowania z normalnego życia. Do grzeszków należą wszelkie
tłuszcze, w tym sery; owoce suszone i z puszki, cukier we wszystkich
postaciach (ciasta, czekolada, etc.) i oczywiście alkohol.
I jeszcze jest trzecia grupa, tzw
zdrowy wybór. Codziennie można wybrać jeden produkt mleczny i
jeden węglowodanowy (tu istnieje ograniczenie wagowe), który nie
wlicza się do grzeszków.
I tak komponujemy sobie menu dnia. Na
przykład na śniadanie płatki z mlekiem lub chleb z serem (po
jednym produkcie ze "zdrowej" listy. Lub owoce, wtedy
zostawiamy sobie zdrowy wybór na późniejsza porę dnia.
Wolnych produktów i potraw jest
naprawdę sporo, bo jeśli lubimy makaron i sosy na bazie pomidorów
lub mięsa obrane z tłuszczu to naprawdę nie umrzemy z głodu.
Grzeszki trzeba skrupulatnie liczyć i
to jest klucz do sukcesu. Moja koleżanka kilka lat temu schudła ok
50 kilo i nadal wygląda pięknie, a nie głodzi się.
Najważniejsza zasada to prawie
całkowite odstawienie cukru i tłuszczu, bo naprawdę niezwykle
łatwo nazbierać grzeszków. Oni bardzo promują używanie
słodzików, odtłuszczonych serków, sprayu do smażenia, ja akurat
takich rzeczy nie uznaję, bo mam przeczucie, ze one nie są dla nas
zdrowe. No ale nie każdy ma tak radykalne poglądy jak ja.
Każdy uczestnik programu dostaje
książkę z wypisanymi wartościami wielu potraw, włączając w to
popularne potrawy na wynos, czy w restauracjach. W internecie publikują mnóstwo przepisów na potrawy (w tym desery) o zerowej zawartości "grzeszków".
Cała idea skupia się na odzyskaniu
kontroli nad jedzeniem i dokonywaniu wyborów oraz na wsparciu grupy.
Jeśli ktoś naprawdę przestrzega zasad i oczywiście włącza ruch
to chudnie. Trudno uwierzyć, że na makaronach i kartoflach, ale to
fakt.