Nie wiem jak to jest, że od jakiegoś... długiego czasu nic nie idzie po mojej myśli... nawet jak się staram i myślę pozytywnie od razu rzeczywistość mnie przygniata swoim ciężarem i sprawia, że się odechciewa czegokolwiek.
1. Nie układa mi się w związku, staram się poprawić nasze relacje... on niby też się stara ale jakoś nie możemy się zresetować i zacząć "od nowa", ciągle wałkujemy te same tematy, ciągłe pretensje, nerwy, zmęczenie... brak sił do zmian? Jeszcze mam nadzieję, że to wszystko się jakoś wyprostuje ale zwyczajnie czasem już brak mi wiary... ja się pogubiłam, on się pogubił... pytanie czy na zmiany nie jest za późno? Coś pękło, on sam się łapie na tym, że czasem jest przykry, ja jestem wiecznie nerwowa... Ale co ma być to będzie nic na siłę....
2. Chora znów chora...Od jakiegoś czasu przechodzę z jednego przeziębienia w drugie... kilka dni spokoju i od nowa...aż w końcu dziś dostałam antybiotyk :/ o wizycie w całodobowej przychodni wspominać nawet nie będę bo szkoda moich nerwów a Waszych oczu ale cóż...
Muszę jednak przyznać, że ten antybiotyk (pierwszy po półtora rocznej przerwie- znów:/) zdołował mnie ale też nieco zmotywował... muszę się w końcu odbić z tego dołka... odzyskać siły i energię i zaczęłam już opracowywać menu, które MUSI mi wspomóc odporność. Zrobię ten eksperyment... zwykle na takie zmiany potrzeba czasu, a ja mam słomiany zapał-szybko rezygnuje kiedy nie widać efektów ale tym razem wytrwam choćby nie wiem co... Zmiany o których myślę pomogą mi :
- wzmocnić odporność
- poprawić figurę
- poprawić samopoczucie, może nawet ograniczyć stres
- nabrać sił i energii
3. Praca-w tym miesiącu kończy mi się okres próbny i szczerze mówiąc nie zdziwię się jeśli mnie nie wezmą... wydaje mi się, że od razu miałam być tylko na chwilę, bo na moim stanowisku jest zatrudniona jeszcze inna laska... przypuszczam, że jest na końcówce macierzyńskiego? Do tego wbrew temu co było na rozmowie nie mam szans na wyższe wynagrodzenie bo wszystkie stanowiska administracyjne mają najniższą... widziałam umowy, więc wiem... Kurdeee o co się dzieje z tymi pracodawcami? czemu nie mogę się w końcu porządnie odbić, zacząć zarabiać coś powyżej najniższej i załapać jakąś stabilizację? Jestem w takiej sytuacji, że z głodu nie umrę ale jakbym nie miała nikogo? Sama atmosfera w pracy jest całkiem ok, dziewczyny są sympatyczne ale praca często mnie wykańcza, mam dużo jeżdżenia, załatwiania spraw po bankach, urzędach na Śląsku... do tego nikogo nie obchodzi (dyrekcji), że kończę o 16 bo potrafią przyjść o 15.55 i mi zlecić jeszcze jakieś zadania na "już" i w sumie nie jest dla mnie problemem zostać te kilka minut dłużej, czy podjechać na pocztę w drodze do domu ale gdyby ktoś zapytał czy "mogę" z racji, że to już po czasie pracy na pewno bardziej by mi się CHCIAŁO... no nic narzekanie tu nic nie pomoże ale przynajmniej wyrzuciłam z siebie co miałam do wyrzucenia :)
Wagowo od początku roku nie zmieniło się wiele... jestem nawet trochę na plusie... sama sobie jestem winna...