Wczoraj zrobiłam bilans dnia, a później udowodniłam sobie, że to i tak nie ma sensu. Tzn. mój bilans nie miał najmniejszego sensu. Założyłam z góry, że poniedziałek i piątek odpada mi treningowo z racji prób. Pojechałam wczoraj na próbę, wróciłam do domu około 21:20 i co? I zrobiłam trening. Poszłam spać o 23., ale zadowolona z siebie. Czyli wniosek nasuwa się taki, że wszystko się da, ale z czegoś trzeba zrezygnować. W moim przypadku była to dodatkowa godzina snu, a próba wcale nie była przeszkodą w treningu. W każdym razie duma mnie rozpiera, bo zeszły tydzień zakończyłam treningiem i ten tydzień rozpoczęłam treningiem. Oby tak dalej. Może dzięki temu ominę PMS, bo akurat spodziewam się @.
Wniosek? Wszystko zależy tylko i wyłącznie od samozaparcia i chęci. Ale też dopingu. Rozmawiałam wczoraj z moim M. i z koleżanką, która biega (K.) i bardzo mnie wspierali w pomyśle ruszenia się jeszcze po próbie. No i zdopingowana, ruszyłam się i byłam bardzo zadowolona. Dziś też się ruszę. Trzeba, żeby treningi weszły w krew, łatwiej jest się wtedy zebrać w sobie. A jak człowiek wpadnie w rytm, później zaczyna czegoś brakować - takie swojego rodzaju uzależnienie od endorfin. I na to bardzo czekam i pracuję!
Jakie macie sposoby na przemówienie do siebie, że tu i teraz to najodpowiedniejsze miejsce i pora na trening?
angelisia69
18 marca 2014, 13:24Tak tak swiete slowa!!Ja od kilku lat cwicze i zdrowo sie staram odzywiac i to juz jest nawyk,traktuje to jak pojscie do toalety :P A jak mam dzien wolny od cwiczonek to nie mam co ze soba zrobic,i nie wiem jak wypelnic ta luke w czasie.Ja zadnych sposobow nie mam,bo tak jak pisalas to juz mam we krwi