Cały dzień w ruchu, może nie ćwiczenia (chociaż też były), ale nie siedziałam na dupie.
Ze względu na to, że jestem śpioch i leniuszek spałam do 11, potem zakupy, znów wizyta u babci (trzeba było spodnie przerobione odebrać), 2 godziny spędzone w kuchni - 2 dniowy obiad dla siebie, taki sam obiad dla rodziców, a do tego obiad na dzisiaj dla wszystkich. 4 cebule do pokrojenia? Dobrze, że mam do tego przyrząd, ale i tak nie obyło się bez krojenia przy otwartym oknie, bo łza za łzą leciały.
Po obiedzie godzinka odpoczynku, wieczorne ćwiczenia, dziś rowerek = cardio. No, ale powoli kończy się tydzień adaptacyjny i zaczyna trening właściwy. Mam się bać? Chyba nieeee. Na razie się nie boję.
Wieczorna podróż do mieszkania w tej pogodzie? Katorga. Dres moro i ciepłe świąteczne skarpety od dziś wprowadzam do świata mody. No co? Przecież zaczął się okres na kocyk, herbatkę i ciepłe skarpetki. W tym tygodniu tylko 2 dni zajęć. Jutro do 18, ale dam radę. Jak nie ja to kto? Na 2 śniadanie jagody... Jeśli zobaczycie kogoś z fioletową buzią to tak, to JA.
Przesyłam ciepłe buziaki! Przydadzą się! :*
roogirl
30 października 2017, 21:27Dobrze masz z taką babcią krawcową :)