Dietujemy, dietujemy. Ogarnęłam wreszcie moje główne założenia. 7 lat temu zrzuciłam 20 kg i utrzymałam wagę przez 5 lat, więc jakieś doświadczenie mam, ale dietetykiem nie jestem dlatego wszelkie uwagi mile widziane.
Moją docelową wagę około 52kg chciałabym osiągnąć przed wigilią. To taki mój deadline - trzeba będzie się rodzinie pokazać w jakimś ładnym stroju i chcę wtedy błyszczeć. To oznacza, że daję sobie 4 mięsiące na utratę nieco ponad 15 kg i wyrzeźbienie sylwetki. Chyba rozsądnie...?
Oczywiście bez liczenia kalorii się nie obejdzie. Próbowałam się odchudzać bez tego, ale zawsze przesadzałam z ilością kalorii albo w jedną albo w drugą stronę. Zakładam, że będę jeść około 1200 kcal dziennie. Około to znaczy, że jeśli akurat wyjdzie mi 1400 kcal to płakać nie będę, ale jeśli wyjdzie 1000 kcal to też nie będę jeść na siłę.
Co wykluczam z diety? Słodkie napoje - chociaż właściwie ich nie pijam, mimo że stale są w lodówce, bo mój chłopak żyć nie może bez coli (a chudy jak patyczak...). Słodycze - do nich aż tak bardzo mnie nie ciągnie (gdy odchudzałam się 7 lat temu podjęłam 1 stycznia wyzwanie miesiąca bez słodyczy - moje wyzwanie zakończyło się zjedzeniem kawałka ciasta... 24 grudnia), ale wykluczam z wyjątkiem gorzkiej czekolady raz na jakiś czas. Słone przekąski - tu mam ogromny problem bo jak psy zaczynają się ślinić na widok pełnej miski, tak mnie az po brodzie cieknie na widok chipsów :D Ale cóż, trudno. I ostatnia rzecz - fast foody. Tutaj tylko połowicznie, bo raz na czas dopuszczam kawałek pizzy (albo hamburgera, mój chłopak robi obłędne hamburgery...) w ramach cheat mealu.
Co włączam do diety? Generalnie odżywiam się dość zdrowo, więc tu zmiany są niewielkie i tylko dwie. Po pierwsze więcej warzyw. Po co robić czystą jajecznicę skoro można do niej dodać cebulkę, paprykę, pomidora, pora i jeszcze pół lodówki? Po drugie woda. Zawsze wyrabiałam dzienny limit - głównie dlatego, że od lat mam nawyk picia wielkiego kubka (0,5l) zaraz po wstaniu z łóżka i drugiego tuż przed snem. Teraz jednak chcę pić jeszcze więcej, między 2,5-3 l dziennie.
No i aktywność fizyczna. Najczęściej jak się da. Gdy będę miała "wolną chatę" albo mój chłopak będzie odsypiał nockę, będę romansować z rozmaitymi DVD Ewy Chodakowskiej. Gdy będę miała cięższy dzień albo nie będzie się jak rozłożyć z laptopem na pół salonu - Callanetics. A gdy będę nocować u rodziców co wyklucza jakiekolwiek treningi, będę przynajmniej pomijała przesiadkę na autobus i maszerowała do nich na piechotę.
Uff, rozpisałam się. Ale czuję, że gdy jasno to gdzieś zapiszę, łatwiej będzie mi się tego trzymać...
Claudik
14 sierpnia 2017, 22:26Trzymam kciuki :-) Też mam 12 kg do zgubienia do stycznia. Realne - tylko trzeba być upartym :-)
Cathwyllt
14 sierpnia 2017, 22:30Życzę powodzenia (nam obu)! :)