Gdyby wzrok mógł zabijać, prawdopodobnie pisałabym ten post z zaświatów. I to wcale nie dlatego, że w końcu - zgodnie zresztą z początkowymi prognozami - udało mi się prawie spalić kuchnie. Choć rzecz istotnie rozegrała się tamże, przyczyną potencjalnego zabójstwa mojej skromnej osoby stała się... kawa.
Kawy pije dużo. Jestem gorliwym wyznawcą kofeinowej sekty i codziennie odprawiam modły przed ekspresem. Całkiem przy okazji jestem tez studentem, więc czasami w moich żyłach stężenie kofeiny przekracza dopuszczalne normy. O ile w ogóle takowe ktoś ustalił.
Jak każdy kawoholik, mam swoje przykazania. Kawa musi być mocna. Prosto z ekspresu, świeżo mielona. Niestety, moje mieszkanie nie dorobiło się jeszcze luksusu w postaci prywatnej kawowej maszynki, więc w chwilach słabości zmuszona jestem ratować się rozpuszczalnymi popłuczynami. Tak było i dzisiejszego poranka.
Wróciwszy z rannego wybiegania, z ochotą rzuciłam się na vitaliowe śniadanko. I tak, mięśnie dostały solidną dawkę przyjemności w postaci rannego biegu, a żołądek - pochłaniając grejpfruta. Czas zatem na przyjemność przez duże P. A właściwie K.
K jak kawa.
W tak zwanym międzyczasie kuchnia wzbogaciła się o kolejne osoby (sztuk 3), zatem umilając sobie czas wzajemną konwersacją, podgrzałam ulubiony kubeczek i mleko.
I to był błąd.
Nigdy nie podejrzewałam, że powodem linczu może być mleko. Nie byle jakie zresztą, bo 3.2%. Tak, trzy i dwa. TRZY I DWA, JU NOŁ?
Zostałam praktycznie spacyfikowana przez współtowarzyszy, za to, że ośmielam się tknąć ten pływający biały tłuszcz. "Trzy i dwa?? takie TŁUSTE? Idz do kąta i weź sie ogarnij"
Well, nie pijam białej wody, jaką niewątpliwie jest mleko 0%. Podejrzewam też, że 3.2% z kartonu niewiele ma wspólnego z prawdziwym mlekiem. Kawy nie słodzę, więc pozwalam sobie na małą zbrodnię w postaci wypicia w weekend TŁUSTEJ kawy z TŁUSTYM mlekiem*. Do tej pory nie zdawałam sobie jednak sprawy, że popełniam przestępstwo takiego kalibru.
Boje się teraz wejść do kuchni, coby nie skończyć na stosie :D
______
Po wczorajszym ważeniu, przekroczyłam granicę 70 kg. Ale się jeszcze nie cieszę, bo wiem, ze to tylko na chwilę. Spadek jest zbyt mały, żeby mógł być trwały. Odpuściłam wczoraj trening, żeby mięśnie były bardziej wygłodniałe. I były! Szamały kilometry rano jak Reksio szynkę :D Zatem poranne wybieganie zaliczam do udanych.
Poza rzeczoną kawą, upichciłam dzisiaj kuraka z mozarellą, który był całkiem niczego sobie.
A na deser rozkoszowałam się tym:
Pokrzepiona solidną dawką fruktozy, mam plany rozpoczęcia kawowej krucjaty. Nie wiem czy uda mi się zdobyć fundusze na kampanie na rzecz mleka 3.2%, ale nie poddam sie bez walki. Jakby co, zginę w słusznej sprawie!
*na co dzień piję czarną kawę, bez mleka. Oczywiście bez cukru. Na "wypasioną" wersję pozwalam sobie tylko w weekend
Naturalna! (Redaktor)
10 września 2016, 19:21hej, a piłaś może kiedyś kawę kuloodporną z masłem? więcej o niej piszę tu: http://vitalia.pl/index.php/mid/49/fid/341/diety/odchudzanie/w_id/8803193
cantarella036
10 września 2016, 19:31O, dzięki za inspirację! nie słyszałam o tej kawie, nie mniej jednak na pewno zagłębie się w temat :)