Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Dlaczego już nigdy nie tknę czekolady


Życie jest opowieścią idioty, jak pisał Szekspir.
Jest pudełkiem czekoladek, jak mawiał Forrest Gump. A właściwie jego mama.
Jest też snem, cudem, cierpieniem - w zależności od punku widzenia.

Jednak tak naprawdę życie jest nawykiem.

Właściwie ciągiem nawyków, o których istnieniu nie mamy pojęcia. Każda czynność, każdy element dnia to tak naprawdę nawyk. A książka, która objawiła mi tą prawdę to "The power of habit", Charles'a Duhigg'a.

Dzisiaj nie będzie śmiesznie ani prawie śmiesznie. Będzie poważnie. Będzie o tym, dlaczego już nigdy nie powinnam tknąć słodyczy.

Najprościej rzecz ujmując, nawyk składa się z trzech elementów, tworzących pętle nawyku:
- wskazówki
- czynności
- nagrody

Raz powstałego nawyku praktycznie nie da się wykorzenić. Można natomiast doprowadzić do sytuacji, w której nagroda i wskazówka pozostaje ta sama, natomiast zmienia się czynność. I o to tak naprawdę chodzi. Zły nawyk możesz zamienić na dobry, przy użyciu tej samej wskazówki. Jeden nawyk pociągnie kolejne i tak rok po kroku zmieni się twoje życie. A na początek należy znaleźć swój nawyk kluczowy.

Oczywiście w tym momencie znacznie upraszczam. Zwyczajnie nie jestem w stanie streścić w paru linijkach książki, która naprawdę daje do myślenia. Po dogłębnej obserwacji swoich nawyków, okazało się, iż problemem u mnie są słodycze. Pochłaniałam ich tony. A przy tym biegałam, i to biegałam sporo, więc waga - choć powyżej normy - nie była dramatem. Będę szczera - powoli zaczynało mi być wstyd, mówiąc ile przebiegłam i jednocześnie patrząc na swoje ciało - nikt mi nie wierzył i czułam, że moje osiągnięcia spotykają się z lekkim powątpiewaniem z strony rozmówców.

Normalny człowiek jest w stanie zjeść ciastko i resztę odłożyć na później. Ja nie kończyłam, póki nie opróżniłam paczki do końca, a przy okazji kolejnych trzech kupionych w trakcie pochłaniania pierwszej. W tym momencie kończyła się każda dieta, na mniej więcej kilka dni jedzenia wszystkiego, co się da. Potem chwila ogarnięcia, kilka dni zdrowego jedzenia i... Tak, wystarczył jeden cukierek, by uruchomić pętle nawyku.  Wskazówką była informacja: "skoro zjadłam kawałek, resztę dnia mogę sobie odpuścić".
Dlatego wiem, że za wszelką cenę nie mogę pozwolić sobie na chociaż kosteczkę czekolady. Przynajmniej do czasu, aż waga się unormuje lub będę w stanie zamienić  czynność w pętli nawyku. Czyli na bardzo długo.

To by było na tyle tytułem wstępu. Zapewne do wyjaśniania niuansów nawyków wrócę nieraz, bo to fascynujący temat. Książkę naturalnie polecam, bo wiem, że moje wnioski mogą być szczątkowe i niepełne.
 

  • MagiaMagia

    MagiaMagia

    8 września 2016, 19:37

    pierwsze ciastko smakuje identycznie jak kolejne w tej samej paczce. nie trzeba tego zawsze doglebnie sprawdzac... mozg jest jednak trudno przeprogramowac.

    • cantarella036

      cantarella036

      8 września 2016, 21:22

      To właśnie siła nawyku. Mózg nie rozróżnia co jest dobrym, a co złym nawykiem. W naszej gestii leży przeprogramowanie "niekorzystnego" w "korzystny"

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.