dziś piosenkę harcersko-obozową pt. " Jak dobrze nam". Piękna jest, tak cudnie zachwala naturę, wędrówki, spoglądanie w niebo. I od razu stanęły mi przed oczami dwie sytuacje: 1/ oglądanie spadających gwiazd na łące obok naszego domku letniskowego. Zabraliśmy ze sobą kawałek brezentu, koc, dwa kieliszki i butelkę wina. Ogrom nieba porażał , ciemno wokół było niesamowicie i człowiek od razu czuł się pyłkiem na świecie.
2/ świetliki na drzewie sąsiada. te zauważyliśmy, gdy kolejny raz próbowaliśmy złapać spadające gwiazdy. Gwiazd nie było, ale niedaleko zauważyliśmy drzewo rozświetlone "lampkami choinkowymi" koloru zielonego i białego. Początkowo śmiać się nam chciało, że ktoś latem wpadł na taki pomysł, ale po chwili zdaliśmy sobie sprawę z tego, co oglądamy. To zjawisko się nie powtórzyło, ale w pamięci zachowałam jako cud natury.
No i te wspominki przydały się dziś, gdy nad morzem szaruga listopadowa, 13 stopni, wieje okrutnie i pada ulewnie zrywami. Ugotowana dziś zupa z soczewicy znalazła absolutny poklask, trafiłam w 10. Poza tym mam łososia pieczonego, uprzednio posmarowanego musztardą + surówka z kapusty. Potrafię sobie zagospodarować czas, nie obawiam się jesieni i zimy. Powoli rozkręcam się codziennie, po śniadaniu kawa, planowanie zakupów, przygotowanie się do wyjścia ( nie wyjdę bez makijażu i szminki, no chyba że jedziemy do lasu), zakupy ,są w taką pogodę spacerem wymaganym codziennie. Po powrocie szykowanie do obiadu, jakieś porządki, załatwianie spraw domowych przez internet, itp. Siadam właściwie dopiero po 14, do obiadu, a potem to już zajęcia własne . Czytam, słucham muzyki, w coś zagramy z mężem, czasami coś obejrzymy w Netflixie. Na przyszły tydzień planuję kino i film " W rytmie samby". Kontaktuję się ze znajomymi, z rodziną , i tak życie płynie. Wczoraj odebrałam zdjęcia z Warszawy od syna, który bankietował w PKiN . I dobrze, teraz przecież jego pora na "zdobywanie świata".