Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Wróciłam.


Wenecja to bajkowe miasto- wyspa, a właściwie kilkanaście wysepek połączonych mostami, mostkami, mosteczkami.  Ale, od początku. Podróż zaczęliśmy pociągiem  z Gdyni do Berlina, bo stamtąd był lot do Wenecji. Nocowaliśmy w Berlinie w dzielnicy Charlottenburg,  czyli w zachodniej części miasta . Stamtąd udaliśmy się na zwiedzanie Bundestagu, a jest co zobaczyć, zapewniam.  Lot do Wenecji na drugi dzień, przedłużył się nieco, bo nad Treviso ( lotnisko) była burza. Gospodarz miły czekał na nas na dworcu autobusowym, zaprowadził do apartamentu, wszystko wytłumaczył . Zmęczeni podróżą daliśmy jeszcze radę  zjeść kolację w pobliskiej knajpce i wykonać krótki spacer. Rano po śniadaniu wyjście w kierunku Placu Św. Marka. Odległość niezbyt duża, ale szliśmy powoli, bo widoki nas powalały. Co chwila kanał z gondolą lub śmigającymi vaporetto      ( tramwaje wodne), jakiś kościół lub dom przecudnej architektury, maleńki mostek urzekający urodą. Tłumy ludzi  nacji z całego świata, zachwyceni jak my.  Najważniejszy plac Wenecji to przede wszystkim bazylika, wieża widokowa, Pałac Dożów i okno na świat, czyli widok na morze i kolejne wyspy. Ludzie cierpliwie stoją w kolejkach do zwiedzania, z pokorą przyjmują niedogodności . Wnętrze Bazyliki Św. Marka to po prostu cudo, chociaż jej wygląd zewnętrzny daje przedsmak  zjawiska. Warto tam wejść, na taras widokowy także, także na wieżę, aby spojrzeć na Wenecję z wysoka. Koło południa jadaliśmy zwykle jakieś przekąski typu małe kanapki, kawałek pizzy, kawa, nieodłączny aperol. Aperol zasmakował mi wyjątkowo, doskonale gasi pragnienie, a panująca wówczas temperatura sprzyjała smakowaniu.  Poza Placem  przeszliśmy wkoło ze dwie dzielnice, kończąc dzień w osterii na Placu Margherita. Miejsce odwiedzane głównie przez młodzież, bo blisko uniwersytetu i tanio tam, miało klimat dawnej Wenecji, bardziej lokalnej a nie tej z drogimi sklepami.  Drugi dzień spędziliśmy zwiedzając   wyspy. Wykupiliśmy bilet na całodniowe korzystanie z vaporetto i popłynęliśmy . Najpierw na Burano, kolorowe miasteczko rzemieślników, z małymi domkami nad kanałami, z mnóstwem sklepików z wyrobami miejscowymi. Spacer nadbrzeżem zaprowadził nas do miejscowej winnicy, gdzie  w eleganckiej restauracji trwały przygotowania do wesela. Potem wyspa Torcello, z bazyliką romańską i niesamowitymi freskami, jakby troszkę zapomniane miejsce, bo poza kilkoma knajpkami niczego tam nie ma, a wyspa raczej niezamieszkała.  Kolejny cel to Murano, czyli wytwórnia kolorowego szkła weneckiego. Wszędzie go pełno, wyroby różne i na każdą kieszeń. Te naprawdę artystyczne poza naszą możliwością. Ale kupiłam dwie kolorowe filiżanki do espresso, skusiłam się także na szal w kolorze przygaszonego błękitu z delikatnym haftem w kolorze ecru. Samo Murano nie tak ciekawe jak Burano, ale i ono potrafi zachwycić nagle  napotkanym miejscem.Wieczorem poszliśmy na koncert do Bazyliki Santa Maria Gloriosa de Frari, gdzie wysłuchaliśmy utworów Vivaldiego i Bacha. Kolejny dzień to msza niedzielna w Bazylice Św. Marka , czytanie także w j. polskim. Potem wizyta w Teatro la Fenice- przepięknym teatrze operowym, gdzie posiedzieliśmy w lożach, na widowni, zwiedziliśmy salę koncertową z przepięknymi żyrandolami, wystawę wyrobów ze złota , obejrzeliśmy zdjęcia Marii Callas, która  nazywana była "primadonną stulecia". Dzień kolejny to zwiedzanie dzielnic poza centrum, gdzie życie wolniejsze, mniej turystów, a ceny niższe. Odbyliśmy także ponad godzinną podróż po Canale Grande, podziwiając Wenecję od strony morza. Poza tym co wieczór wyjście w celach konsumpcyjnych, smakowanie miejscowych specjałów, przyglądanie się zwyczajom miejscowym, zajadanie się lodami, a kawa i aperol zawsze. Nie da się zwiedzać Wenecji  od punktu do punktu. Tam zagubić się wśród uliczek to prawdziwa rozkosz. Szukanie wyjścia z labiryntu, odkrywanie coraz to ciekawszych miejsc, to prawdziwa przygoda. Nawet stojąca woda na Placu Św. Marka  może być przygodą, bo i taką przeżyliśmy być może jedyny raz. Ostatniego dnia jeszcze raz Św. Marek, lody, kawa, aperol i wyjazd na lotnisko. Wenecja żegnała nas  ogromna ulewą , nam także było żal. Lot do Berlina bez przeszkód, przesiadka do Polskiego Busa, o północy byliśmy w Poznaniu. Nocleg u syna, w południe pociąg do Gdyni i tyle.  A tu chłodno, przywitał nas deszcz. Dziś już wykonałam 3 prania, upiekłam ciasto ze śliwkami, zrobiłam leczo i rosół.  Sen we własnym łóżku to najcudowniejsza rzecz na świecie, chociaż podróżować uwielbiam. Na równi z powrotami, nie ukrywam, bo trochę tęskniłam już  za naszym jedzeniem. 

  • Magdalena762013

    Magdalena762013

    14 września 2017, 19:37

    Ale mieliście cudny wyjazd. Ciekawa jestem temperatur? Ja byłam w Wenecji 2 razy, ale sto lat temu chyba w lipcu i ze 3-4 lata temu z rodzinka w sierpniu. Pamietam głownie ten ostatni wyjazd i niemiłosierny upał, i te kolejki do zwiedzania. I gigantyczne kwoty w kawiarni tuż przy jednym z kanałów za lody i kawę. Ale widok na gondole i gondolierów - wymazywał wszelkie niedogodności. Wysp jeszcze nie zwiedzałam. A dzięki Tobie nabrałam ochoty!! Dzięki za relację.

    • Campanulla

      Campanulla

      14 września 2017, 19:59

      temperatury były doskonałe, bo ok. 24-26 stopni. Kawa za 1 euro na stojąco, 2 euro na siedząco. Lody gałka( gała) 2 euro. Za kawę to mniej niż w Polsce, a za lody warto, naprawde.

  • zlotonaniebie

    zlotonaniebie

    14 września 2017, 16:57

    Rosół- to pierwsza zupa jaką prawie zawsze gotuję po wakacjach. No, ma w sobie wszystko co kojarzy się z domem. I choćby wakacje były najcudowniejsze to ten powrót do domu ma w sobie coś tak ciepłego,nawet intymnego. Może i dobrze, bo nie rozpaczamy nad powrotem. Cieszę się, że Wenecja dostarczyła Ci tyle przeżyć. Witaj !!!!

    • Campanulla

      Campanulla

      14 września 2017, 20:01

      To był naprawdę udany wyjazd. Codziennie ok. 10 km w nogach , ponad 20 tys. kroków. Góra, dół, kanał, most, kanał, most. Takie to ćwiczenia.

    • zlotonaniebie

      zlotonaniebie

      14 września 2017, 20:10

      Pierwszy raz w Wenecji byłam jeszcze na studiach, wszystko mnie wtedy oszołamiało, bo to był taki inny świat od tego w którym żyłam. Byliśmy wtedy na audiencji u Papierza Jana Pawła I, tego co zaraz umarł.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.