Moja waga stoi. Czeka na potknięcia? Może, to wredota przecież. Obudziłam się w innej rzeczywistości, bo wiosna, lato i jesień gdzieś uciekły. Za oknem śnieg, rano tylko 2 stopnie, teraz , po 14, temperatura wzrosła do 5. Nic, Paweł ( czy Gaweł?) ani pisnął, wyciągnęłam z szafy kurtkę zimową, rękawiczki i czapkę. Na śniadanko zjadłam 3 blaty chleba jaglano- kukurydzianego, jeden z serkiem i orzechami, drugi z pomidorem, trzeci z powidłami. Poprawiłam to koktajlem różnoowocowym i kawą z mlekiem. Następnie , na 9:15, udałam się do pani od pedicure. Poczytałam pisma kolorowe, zrobiłam zakupy, zeszło do 11:30. Na II śniadanie pół bajgla z serkiem i łososiem wędzonym. Spacer po odbiór uszytych na działkę zasłonek, wędrówki w poszukiwaniu czapki dla męża i butów dla niegoż. I znów czas upłynął, wróciliśmy do domu przed 14. Na obiad dziś mam rosół z kurczaka z ryżem brązowym + gotowane mięso. Lubię takie dania, a dzisiejsza pogoda akurat na rozgrzewający rosół. P południu do fryzjera na strzyżenie, po powrocie trochę j. włoskiego, jakieś kręcenie sie po domu , czytanie, itp.
Powoli przygotowuję się do wyjazdu do Krakowa. Ale to dopiero w poniedziałek.