Ostatnie kilka dni nie upłynęło zbytnio pod znakiem zdrowego odżywiania. W niedzielę jeszcze się trzymałam i jedyną wpadką były 3 ciasteczka francuskie z makiem zrobione dla T. Z każdym kolejnym dniem wydaje mi się, że było gorzej. Dałam się namówić na wyjazd do Niemiec i to mnie ciut pogrążyło.
Zrobiłam nam najbardziej zdrowe kanapki jakie przyszły mi do głowy. Z pieczona piersią kurczaka, jajkiem i dużą ilością warzywy. Jednak po trzeciej kanapce w ciagu dnia masz już dość. I tak się zaczęło. Znów pochłonęłam kilka ciastek i wafelka gofrowego (uwielbiam je!). Plusem było to, że wzięłąm chyba całą reklamówkę owoców i próbowałam się nimi zapchać jak cukier spadał. Jedynym ciepłym posiłkiem w poniedziałęk była jajecznica na szczypiorku z dwóch jaj i jeszcze ciepła bułeczka z pestkami dyni (tak koło 19.30).
We wtorek dzień rozpoczęłąm już dużo lepiej, nie od ciastek, od jajecznicy i małej bułki (tylko to kupiliśmy do hotelu). Później zjadłam jeszcze pół kanapki z kurczakiem i grapefruita. W domu miał być pożywny obiad. Jednak jak na blondynkę przystało zapomniałam, że sklepy będą zamknięte i nie zrobiłam zakupów. Skończyło się na jajku sadzonym i fasolce szparagowej. Kolacja była kontynuacją obiadu bo jak jest fasolka to przecież trzeba wciągnąć całą od razu, a co! Po obiedzie zaliczyłąm spacer w trakcie, którego wypiłam Łomżę lomonową a już w domu dobiłam się drinkiem. Pięknie ! Dodatkowo te całe dwa dni prawie nie piłam wody, żeby nie stawać co chwilę na sikundę. Ehh...
Zmieniłam już dzisiaj pasek. Waga lekko spadła ale to raczej sama woda. Spodziewałam się większego spadku ale niestety od gadania się nie chudnie. A ja ćwiczyłam tylko 2 razy w ubiegłym tygodniu więc nie ma co się dziwić.
Już nie marudzę. Zabieram się za porządki i uzupełniam wodę bo po tygodniu wypijaniu odpowiedniej ilosci teraz ciągle chce mi się pić.
Miłego dnia ;**