W sobotę rano spacer. Okropny. 2,5h brodzenia w śniegu w zupełnie nieprzystosowanych do tego butach. Gorsze było tylko to co postanowiłam zrobić potem. Jako, że spacer odbywał się w ramach wyjścia na zakupy, stwierdziłam, że to już czas trochę się nagrodzić. Dobre sobie, w końcu ledwo tydzień temu był grany kebab MrKryhy. Tak to ma wyglądać? Mam bez sensu marznąć i moknąć żeby kupić sobie jakiś smakołyk pokrywający cały ten ekstra wysiłek? Ponoć niezdrowe żarcie miało już na mnie nie działać, tak twierdziłam. Nie wiem, może zbytnio mi wjechało na banię to przeglądanie gazetek reklamowych. A może lekki stresik, który pojawił się w ostatnich tygodniach zaczął zbierać żniwo i obnażać prawdę o rzeczywistej trwałości zmian, które deklarowałam.
Ostatnie 2 lata można powiedzieć, że żyłam w zupełnie szklarniowych warunkach. Zero stresu, poza może lekkim niezadowoleniem z braku progresu w relacji z chłopem. No, ale oto nadszedł czas, kiedy na powrót muszę zacząć utrzymywać kontakty ze światem zewnętrznym. Muszę się zadeklarować jako wartościowa jednostka, wykazać się i coś z siebie dać, i już ssanko w brzuszku robi się jakby większe. Umiejętności, którymi obecnie dysponuję nie są zbyt dobrze przez ów świat wyceniane. Mój wewnętrzy niepokój rośnie.
Coś tam próbuję uczyć się na boku, ale na ile to jest skuteczne, a na ile udawane już sama nie wiem. To raczej zbyt wczesny etap by oczekiwać wymiernych efektów. Może niepotrzebnie się spinam? Do tej pory byłam dla siebie zdecydowanie zbyt pobłażliwa, wręcz ślepa. W niczym mi takie łagodne podejście nie pomogło. Magiczne dziecinne myślenie o cudach czekających za rogiem zdążyło już ze mnie całkiem ulecieć. Może być dobrze jedynie wtedy, gdy na to zapracuję. Pisanie o pracowaniu to jednak nie praca.
michuu.michal
22 stycznia 2024, 15:31Nie jestem ekspertem w kontaktach ze światem zewnętrznym, ale życzę aby wszystko poszło dobrze po Twojej myśli!