sobota - 10 km rower i godzina TBC, niespodzianka moja ulubiona instruktorka na zastępstwo. Niespodzianka nr 2: domsy po piątkowej siłowni nie rozwinęły się.
Grzyby - są, przy drodze miejscowi sprzedają ich dużo, już przy wejściu na działkę, zamykając bramę czułam ich zapach i znalazłam trzy maleńkie idealne do octu podgrzybki - i tylko tyle, innych nie było
ale było ognisko i nadzieja, że w prawdziwym lesie muszą być..
niedziela - w prawdziwym lesie (a wstałam bardzo rano) było mało miejscowych z wiaderkami po farbie (bardzo zły znak), a ci którzy byli coś tam mieli na dnie tylko, nie było pozostałości, czyli odrzuconych robaczywych, autokarów na parkingach. Czas spędzony na poszukiwaniach - 3 godziny, efekt - 3 grzyby, km rowerowych - 30.
Była za to aronia i jabłka i winogrona i pigwa i następne 23 km na rowerze, piękna pogoda i całkowicie wyludnione miejsca (co robią ludzie na wsiach w niedzielę, że nie ma po nich śladu). I wieczór w domu w kuchni na przerabianiu tego wszystkiego na dżem i nalewkę pierwszy raz w życiu (i ostatni chyba, nie polubiłam krojenia jabłek do największego gara jaki mam).