Po wtorku, kiedy pedałowałam w deszczu i pod wiatr, kiedy zmarzłam i powiedziałam sobie, że laba - resztę dnia spędzam pod kocykiem, a raczej w łóżku - środa wcale nie była lepsza. Nie wiem, czy w poniedziałek mimo czapki i wtorek mimo kaptura zaciągniętego na same oczy, nie zaziębiłam zatok. Od wtorku do wczoraj budziłam się i chodziłam przez cały dzień z bólem głowy. We wtorek był on najsilniejszy i wszedł na lewe oko. Czuję wtedy, że mam gorące czoło, nawet jak termometr nie pokazuje gorączki. Ulgę daje dociśnięcie pięści do czoła lub ściśnięcie za skronie. Położenie chłodnej dłoni na czole też bardzo pomaga i zauważyłam, że czasami moja świadomość nie rejestruje że mnie głowa boli, dopóki odruchowo kilka razy nie złapię się w poszukiwaniu ulgi za czoło. Tak bardzo przywykłam do tego że mnie na pewnym etapie życia migreny nawiedzały. Przestałam brać leki przeciwbólowe, bo też wyczytałam w mądrym i nieomylnym Internecie, że nadmierne łykanie tabletek przeciwbólowych może wywołać ból głowy. I koło się zamyka. Więc chodziłam trzy dni z bólem i dziś, w piątek, chyba mi odpuścił.
W środę zatem nie zrobiłam nic. Strych leży rozgrzebany, bo wyciągnęłam wszystkie kartony, aby zabrać ubrania i buty do kringloopu. Mata zwinięta w kącie, bo trzy suszarki wystawiłam bliżej okna, aby słońce je trochę podsuszyło. Póki nie sprzątnę, nie ma jak ćwiczyć.
Do pracy zabrałam ciastka. Odezwał się we mnie wewnętrzny łasuch, bo miałam nadzieję, że nie zjedzą wszystkich i zostaną dla mnie czekoladowe babeczki z lentilkami. Dupa. Zabrałam do domu ciastka z galaretką, które są o wiele za słodkie. Mąż grzecznie dojazd, ale też marudził.
Tych malinowych ciastek obleczonych masą marcepanową nie posmakowałam. Kolega, który też przyniósł tego dnia ciastka, przyniósł do nas na dział resztki w opakowaniu i wciągnęłam jeszcze babeczkę z lukrem.
Mój psycholog złapał coronę, więc spotkanie mieliśmy online. Siedziałam pod pracą, pod WiFi i odbyłam spotkanie w samochodzie. Nawet mi taka opcja pasuje. Cicho, ciepło... Jedyne co to mi auto nie chciało później odpalić. Pokazał mi się błąd ładowania akumulatora i błąd układu kierowniczego. Zadzwoniłam do mechanika i podjechałam na diagnostykę. Bateria jak nowa, powiedział. Po prostu siedzenie godzinę z wyłączonym silnikiem, a włączonym zapłonem to zły pomysł. No i proszę - nigdy nie miałam problemów z akumulatorem - myślałam, że to się zdarza, jak samochód jest stary i zaniedbany, a godzinka to nie tak wiele. A tu nawet "nowa" 6 letnia bateria godzinkę ledwo wytrzymała. Na szczęście samochód odpalił za drugim razem i od tamtej pory nie było już ani zająknięcia podczas zapłonu.
PACZEK100
13 stycznia 2023, 12:26Współczuję bólu zatok, ja często łapie więc znam to. Dobrze że z autem nic poważnego.