Już wiem, że po wczorajszej euforii przyszedł czas stagnacji. Wczoraj tryskałam energią i optymizmem dzisiaj pogryzłabym wszystkich. Dostałam @ to raz, mam kryzys dietowy, już zgrzeszyłam krakersami a mam ochotę na więcej grzechów, waga stoi w miejscu i coś czuję, że istnieje ryzyko tendencji wzrostowej...generalnie nastrój fatalny.
W pracy wypiłam dwie duuże kawy ze słodzikiem i duża ilością mleka kondensowanego oraz pochłonęłam talarki krakowskie. To pierwszy mój grzech od soboty (nie licząc alkoholu), ale boję się, że pociągnie za sobą kolejne. Jak na razie zrezygnowałam z zaplanowanej na lunch ryby bo talarki niestety wyczerpały z nawiązką limit kcalori. Na wieczór planuję brokuły z czosnkiem i mięsem, a co z tego wyjdzie napiszę Wam jutro.
W niedzielę niestety czeka mnie rodzinny obiad i to w dodatku w restauracji, z pewnością nie skończy się na sałatce, dlatego nie przewiduję żadnych wybryków jedzeniowych do tego czasu, koniec kropka.
Aaaaaaj oby to nie był dłuższy kryzys...