Niestety ostatnie dwa dni nie były najlepsze, najłatwiej to zwalić na okres. Zawaliłam przez niego ćwiczenia a wczoraj niestety rzuciłam się na słodycze...co gorsza wcale mi tak nie smakowały, ale oczywiście jak dorwałam się do moich ulubionych czekoladek to nie odpuściłam aż opróżniłam całe pudełko...brak słów. Dziś waga pokazuje prawie 92 kg, ale nie ruszam nic na pasku bo do czwartku ma być z powrotem 91, choć nie wiem jak to zrobię bo jutro czeka mnie posiadówka z przyjaciółmi.
Dziś staram się walczyć, pochłonęłam kawę z mlekiem, jabłko, pare paluszków. W domu albo mięso albo kefir...w zależności od tego co jeszcze się nie zepsuło :-)
Za oknem właśnie boska tęcza...skoda,że mój nastrój nie taki boski.
Na domiar złego czuję jak mój związek zmierza ku końcowi...ale sama już nie wiem czy jest czego żałować.
Tia...czysty optymizm bije dzisiaj ze mnie.
Dobra...głęboki oddech i tak; jeżeli dziś zdążę zaliczę wieczorem fitness, z jedzeniem muszę wytrwać. Jutro cały dzień dieta a wieczorem postawię na picie a nie jedzenie u znajomych i może jakoś uda mi się przetrwać ten tydzień.
A kupiłam szałowe szpilki...tylko chodzić w nich nie mogę bo za wysokie i za ciasne.