Wczoraj z mężem obliczyliśmy,ze w trzy miesiące przytyliśmy razem jakieś 18 kg.
Wyglądamy jak dwa pączki w maśle. Tak więc mężuś postanowił, że też będzie się odchudzał razem ze mną. Niestety, wbrew temu co myśli, wcale mi to nie pomoże.
Z doświadczenia wiem, że on może pożerać wszystko co znajdzie się w zasięgu jego wzroku, a wystarczy, że zje lżejszą kolacje i chudnie. U mnie efekty niestety są wolniejsze od kontuzjowanych ślimaków.
Wczorajszy dzień nie najgorszy;
- kawka z mleczkiem light
- jogurt light z otrębami
- sałatka (sałata zielona, pomidor, jajko na twardo, rzodkiewka)
- galaretka truskawkowa
Ćwiczeń nie było, ale zamiast tego zrobiłam wieczorne sprzątanie i liczę, że szmata i odkurzacz trochę kcalorii ze mnie wyciągnęły.
Dzisiaj jestem umówiona z psiapsiułą i piwko na pewno nam będzie towarzyszyć, ale postaram się skończyć na jednym. Zresztą idę trochę za karę, bo z tą wagą naprawdę nie chcę się nikomu na oczy pokazywać.
Czuję się trochę, jakby czas cofnął się o pięc lat kiedy ważyłam ponad setkę i byłam chodzącą słonicą. Każdy szept na ulicy czy spojrzenie wzbudzał we mnie od razu lęk i agresję w obawie, że stałam się obiektem kpin. To naprawdę nie był przyjemny okres. Przez ostatnie lata wprawdzie byłam okrągła, ale czułam się lepiej i chyba nie wzbudzałam aż takiej sensacji na ulicy. Teraz znowu robiąc zakupy jestem podejrzliwa wobec każdego kto patrzy w moją stronę i znowu czuję się grubaską.
devoted08
6 listopada 2012, 11:38Jak Wy dajecie radę na takich małych posiłkach to ja nie potrafię pojąć...