Szok to chyba za mało powiedziane. Wczoraj wieczorkiem wróciłam z długiego weekendu w górach. Ponieważ byłam ze znajomymi, którym słowo dieta jest obce też postanowiłam obie odpuścić. Na śniadanko jadaliśmy bułki (ja jedna bułka z serem, oni oczywiście po dwie) z kawką, a na obiadokolację restauracyjny posiłek typu pizza lub kiełbaska z grilla oczywiście z chlebem.
Owszem niezdrowo, ale biorąc pod uwagę kilkugodzinne górskie wędrówki myślałam, że odbije się to jednym nadprogramowym kiloskiem. Kiedy weszłam dzisiaj na wagę myślałam, że z niej po prostu spadnę a oczy wyskoczą mi poza orbite.
Sobota rano przed wyjazdem - 77,2 kg
Czwartek rano po wyjezdzie - 80,6 kg
Brak mi słów...
monika4ever
18 sierpnia 2011, 12:15ja też wróciłam z Tatr, które miały być dla mnie sposobem na zrzucenie paru kilogramów podczas obecnego zastoju. efekt był taki, jak u Ciebie. co prawda nie przytyłam, a schudłam kilogram, ale nie zachowywałam żadnej diety jak zakładałam, czyli pizza, spaghetti, ciastka, lody, bułki itd. półtora tyg żarcia wszystkiego, a w górach tylko 4 dni (na 10) - co prawda naprawdę ostro. Wniosek - lepsza regularność niż wielkie porywy.