Wróciłam do wagi 89 kg, po moich lutowych wybrykach, dzięki którym znów przekroczyłam 90 kg. Nie ma się za bardzo z czego cieszyć, bo do końca lutego miałam ważyć 85,86 kg. Trudno, lepsze 89 niż 9 na przodzie. Ostatni tydzień był nie najgorszy; dietka, zaczełąm ćwiczyć, co prawda bardzo delikatnie i niebzyt systematycznie, ale zawsze coś. I teraz albo wytrwam i zjadę z wagi, albo jak zwykle popłynę i znów wszystko zaprzepaszczę. Przede mną weekend, co jest równoznaczne z zakupami, pokusami i zbyt dużą ilością czasu spędzanego w pobliżu lodówki.
Do wesela koleżanki pozostały niecałe 2 miesiące, a ja jak na razie w nic się nie mieszczę, do tego pomimo stosowania balsamu na cellulit mam wrażenie, że rozrasta się na moich nogach w dramatycznym tempie. Jeżeli zejdę do wagi 83 kilogramów to jest szansa, że na wesele będę mogła założyć jedną z sukienek zalegających w szafie, jeżeli nie to konieczny będzie zakup jakiegoś WORA XL! A tego bym nie chciała.
Zastanawiam się ostatnio nad wizytą u dietetyczki, nie wiem czy w moim przypadku to coś da, bo jestem niestety upartą osobą, rzadko stosującą się do poleceń innych, w dodatku nie lubię spędzać zbyt dużo czasu w kuchni i preferuję nieskomplikowane dania parominutowe, i największa przeszkoda - regularne posiłki.
Niestety schemat mojego jedzenia głównie wyglądał następująco: do godziny 17, 18 w pracy wyłącznie kawa, a po 18 szalałam w lodówce, zapychając się na noc jakimiś śmieciami. Oczywiście wiem, że to najgorszy sposób żywienia i staram się z tym walczyć. Zjadam minimum jeden posiłek w pracy, ale na dostosowanie się do zaleceń dietetyków co do regularnych posiłków co 3 godziny nie widzę szans.
Muszę się nad tym poważnie zastanowić. Jeżeli któraś z Was ma pozytywne doświadczenia i namiary do jakiegoś naprawdę dobrego dietetyka w Krakowie, to proszę o dane, bo tak w ciemno trochę boję się iść. No i jeszcze muszę zwalczyć wstyd związany z opowiadaniem o mojej wadze... :-(