Wczorajszy dzień mogę zaliczyc do udanych. Zjadłam jajeczka i sałate z mięsem, wypiłam dużą ilośc wody, waga rano wskazała 90,9.
Dzisiejszy dzień rozpoczęłam od białej kawki, żeby zagłuszyc burczenie w brzuchu, potem na wczesny lunchyk jogurt z szynką i niestety popołudniu wylądowałam z kontrahentami na obiedzie, na całe szczęście mieli grillowanego kurczaka z sałatą, pomidorem i karczochami - bez sosu. Całośc poprawiłam pyszną capuccino, ani dobrze, ani bardzo zle. Teraz siedzę w domku, w piekarniku ziemniaczki z przyprawami dla mojego chłopa a ja modlę się, żebym sie im oparła.
Do walentynek muszę chociaż poczuc się odrorbinę lepiej, bo niestety na lepszy wygląd nie ma za bardzo szans - za mało czasu, żeby zrzucic sadło. Może chociaz ta myśl pozwoli mi się trochę opamietac, jak będę chciała sięgnąc po coś z serii zakazanej.
Jeżeli wytrwam dzisiaj pochwalę się rano, jeśli nie to też powiem, żebyście mi nawrzucały :-)
ZalotnaK
2 lutego 2010, 19:52Walcz!! Życzę duuużo silnej woli;)) Powodzenia!
Karmelkowa
2 lutego 2010, 19:41nie masz wyjścia:)