Oj, opornie idzie mi zrzucenie tych kilku kilogramów. Obecnie waga wskazuje 62.4 kg. Czemu? Bo chociaż pilnuję posiłków, by były odpowiednie do wskazówek Pomroy, zawalam często porę śniadania- zanim ogarnę młodego, mija ponad pół godziny; nie zawsze udaje mi się wypić wymaganej ilości wody- zapominam w nawale obowiązków; nie ćwiczę regularnie- wieczorem zazwyczaj ogarniam dom i posiłki na kolejny dzień, bo moje dziecko jest mocno absorbujące, albo spędzam czas z mężem i zwyczajnie nie mam już siły albo ochoty na nic innego.
Minusem tego podejścia jest też rutyna. Niestety brak mi czasu na wymyślne posiłki, szperanie po necie za nowymi przepisami, a przez to popadam w schematyzm. Wracam ciągle do sprawdzonych przepisów i tylko czasem wpada jakieś urozmaicenie. Walczę z tym jak się da, ale łatwe to nie jest.
Jestem po pierwszych zakupach po okresie ciąży i stwierdzam, że tragedii nie ma, choć cel nie znika mi z oczu. Koszulki zakupiłam w rozmiarze M, S, XS, aktualny rozmiar spodni to 40. To ujawnia nad czym konkretnie muszę popracować. Kłaniają się ćwiczenia brzucha i ud. Tradycyjne, co? Od czasu do czasu sięgam po chińskie bańki i masuję drażliwy celulit na udach, brzuch, ale marzy mi się jakiś porządny zabieg pobudzający spalanie i ujędrniający. O ile kasa może by się jeszcze na to znalazła, to już czasu absolutnie brak, bo małego niestety nie mam z kim zostawić :( Zostają więc domowe sposoby.
Z ostatnich nieschematycznych dań był makaron z duszonymi warzywami (na deser figa), drobiowe zimne nóżki z fasolką i papryką.
Tutaj makaron orkiszowy z pesto pietruszkowym i kiszoną kapustą a niżej sałatka kolacyjna :) i danie obiadowe- kasza z faszerowanym bakłażanem (farsz ciutkę przysmędzony, bo odgrzewałam to w piekarniku zamiast w mikrofali).
A tu dwie przekąski z imprezki, na której ostatnio byłam: naleśnik faszerowany szpinakiem i łososiem i sałatka z mięsem, pestkami dyni i suszonymi pomidorami.