Wczoraj nie było tak tragicznie. Wypiłam dwie buteleczki cydru (po 225ml), a jako kolację zaliczam chrupanie orzeszków ziemnych bez soli. Lepsze to niż chipsy i czteropak piwa, jak A. i G., prawda? Fajnie było znowu spotkać się we trójkę, poplotkować, ponarzekać. Oczywiście, głównym tematem do narzekania był nasz wspólny kolega M. Kolega, taaak. Tego kolegę to już prawie pół roku nie widziałam, a A. to nawet dłużej. Czemu? Cholera wie. Nie ma dla nas czasu, odcina się, etc. To dziwne, zważywszy, że byliśmy dość blisko. Ale M. zaczął się zmieniać i ma nas w dupie. Nagle mu się przypomniało o nas i zaprasza na imprezę urodzinową. Mamy w trójkę wątpliwości. Tym bardziej, że podpadł nam już kilkanaście razy. Olewał nasze zaproszenia na imprezy czy piwo, jak już się łaskawie odezwał i obiecał spotkanie, to potem ignorował to... I co z tego, że w rozmowie z G. przyznał się, że jest bucem i kawałem palanta przez to zlewanie, skoro to tylko czcze gadanie. Zdaje sobie sprawę, że robi źle, ale nie robi nic w kierunku poprawy. Więc w dupie mamy takie gadanie.
Wolna chata, kumuluję czakrę, by nanieść ostatnie poprawki i mieć spokój z mgr. Ciężko mi idzie, oj, ciężko...
Bilans:
śniadanie (11.00): jajecznica (3 biała, 2 żółtka) z cebulą dymką, pieczarkami i szczypiorem
obiad (13.30): makaron razowy penne z tuńczykiem w świeżych pomidorach oraz zielonych oliwkach
podwieczorek (w planie 16.00): jabłko, marchewka
kolacja (w planie 19.00): sałatka z makreli (pół wędzonej makreli, ogórek konserwowy, czerwona cebula, oliwki, trochę jogurtu naturalnego)
trening (w planie): 15min ćwiczeń na brzuch, 1h rowerka, 10min skakanki