Pomijajac paskudna pogode, pomijajac dalsze zakwasy utrudniajace chodzenie i masakryczne zmeczenie po sobotniej zmianie w pracy - chyba sie zatrulam ryba. Dostalam salatke na kolacje. Byla pyszna. Grilowany losos , rozne warzywa i sos.. doslownie pyszna. Ale jak tylko doszlam do domu moj zoladek zaczal rebelie. Tak bolal mnie brzuch ze nawet magiczne kropelki od hindusa nie pomogly. Cala noc sie przewracalam z boku na bokz brzuchem jak balon. Wczoraj bylo nieco lepiej. zjadlam podwojne frytki, na kilka razy podzielilam burgera i jakos dzien przez palce przelecial..
Sprzatania nie zaczelam. Nie mialam sily. Dzis wstalam przed 13 i dalej czuje ze moglabym pospac jeszcze z godzinke.. brzuch dalej nie jest normalny, ale moze z biegiem dnia do normy wroci.
V polecial wczoraj. Rano dzwonil ze wyladowal. Badania w szpitalu zrobione, teraz za 2 dni musi wrocic na leczenie. Lozko tylko dla mnie - wspaniale uczucie!!
Waga na dzis 75.8. Ale nie uznaje tego bo wczorajsze niejedzenie i odwodnienie na pewno na dniu sie unormuje. No ale przyznam ze 75 to nie widzialam od lipca? Marca? Od dawnaaaa...milo chocby na chwile;))