Zwariowane to byly tygodnie,zeby nie powiedziec miesiace. Okres swiateczno-noworoczny przywitalam z takim kacem,ze od tamtej pory tylko 1 piwo wypilam i 2 kieliszki wina.. obudzilam sie w busie na koncowej stacji...o 7 rano..z tobolami z pracy..dobrze ze nikt mnie nie okradl ani o zgrozo nie obzygal:D Siedzac z 6 facetami przy jednym stoliku stwierdzilam ze naprawde lubie ta prace....darmowy alkohol, smiechy... wszystko pieknie dopoki nie zobaczyl tego V. I jakby to delikatnie powiedziec - szajba mu odbila. Pocisnal mi ze jak to wyglada ze ja siedze z 6 facetami??i ze pije?? no jak tak mozna..ze powinnam sie nad soba zastanowic (a to byl sylwester) ...wiec ze tak powiem moj wkurw osiagnal gorna granice i zalalam sie w trupa jak juz poszedl... ufff...
Kolejne tygodnie mozna by okreslic mianem zimnej wojny. On do mnie ani slowem sie nie odzywal przez 14h..myslalam ze zwariuje. Jak mozna tak pracowac?? Nie mozna. A przynajmniej ja nie moglam....wiec poszlam do managera (ktoremu nawrzucalam ze jest leniwym gnojem i nikt go nie lubi w sylwestra...:D) i powiedzialam ze prosze zeby mnie z nim nie dawal na zmiane..bo tak sie nie da pracowac. Ten go od razu wzial na rozmowe...ustawil odpowiednio..po czym V przyszedl do mnie z textem czy napisalam do szefa sms ze nie chce z nim pracowac... i znowu jatka..ze po co,ze ze jak to. blabla..ale w koncu sie odezwal..
jego zona. Czy raczej jej brak. Ktos mi powiedzial ze ma zone. Spytalam sie go na samym poczatku ..powiedzial ze nie...a tu pacch. Slysze ze ma. Wiec pytam znowu masz czy nie masz. Bez odpowiedzi. Wiec pociskam sms, o tym jak to nie jestem zabawka..ze tak byc nie moze..ze udaje wolnego a zonka w domu spi..ze pisze mi sms do 3 w nocy a ona tam obok niego sie kreci.. Znowu zimna wojna wybuchla. Trzymalam taki dystans ze odleglosc pokoju to malo bylo. Zadnego patrzenia. Zadnego zblizania. Czysty prifesjonalizm....On dalej ani nie potwierdzil ani nie zaprzeczyl. Mysle, na bank ma zone..niech to szlag. znowu...agrrr...
Az tu, w zeszlym tygodniu podchodzi do mnie i mowi... nie mam zony. nigdy nie mialem, nie spotkalam jeszcze dziewczyny z ktora moglym sie ozenic..wez moj telefon, pogrzeb sobie, tu bedzie odpowiedz na to pytanie... biore wiec ten telefon, grzebie grzebie..i nic. zadnych zdjec poza grafikiem , jego wlasnymi .. posmialam sie troche bo niektore glupie albo brzydkie byly..:) Ale zadnego z laska..albo laski..nie bylo.
2 dni pozniej, paach! Randka. No..pseudorandka..Ale to taki krok do przodu ze az nie moglam uwierzyc ze faktycznie sie spotykamy...polazilismy po sklepach..pokrytykowalam wszystko co chcial kupic az przymierzyl taka kurtke ze prawie sie obslinilam...:D Poszlismy cos zjesc... bylo uffff... nawet nie wiem kiedy ten czas zlecial... zadnego dotykania, zadnego calowania..a ze wypilam wczesniej 2 drinki (on niepijacy) to juz bylo mi wszystko jedno wiec tylko oparlam sie o stol i zamiast jesc pozeralam jego wzrokiem....zreszta on lepszy nie byl...
Dobra. dietowo. Poza tym ze ostatnio szalalam i po nocy pozeralam pringelsy do filmow i batoniki..(co mnie napadlo??)wszystko pieknie;D Male porcje, zdrowo, i na cieplo.zadnego chleba i ziemniakow.waga stoi. Miesnie na nogach od lazenia po tych cholernych schodach niedlugo jak kolarz bede miec...
a teraz wygladam tak (sprzed miesiaca)
..
Fajne rekawiczki nie? :)W tle widok na londyn z podwieszanych cable cars..gdzie zabralam mame jak przyjechala podbijac londyn..ale to juz kolejnym razem wam opisze bo musze sie zbierac do roboty;D
rogatyaniol
3 lutego 2014, 14:49Kocham Londyn :) myśle ,że w tym roku znowu tam wyskocze! także zazdroszę ,że jesteś tam na stałe :) Zfacetami tak jest nigdy sie nie dogoni :D