Powoli wracają siły i niestety kilogramy zagubione gdzieś w pieleszach podczas choróbska. Dziś waga w okolicach 74 kg i chyba się już stabilizuje. Oby, bo jakoś nie ogarniam mojego metabolizmu. W ogóle z wielką pokorą i ostrożnością podchodzę do wszelkiej wiedzy na temat odchudzania i utrzymywania wagi. Swojej wiedzy, wiedzy ekspertów (często "tak zwanych", a ciężko ich rozpoznać i sklasyfikować) i doświadczeń własnych i innych. Moje doświadczenia też są różne. To co działało kiedyś, z czasem przestaje działać, albo działa zdecydowanie gorzej lub duuużo wolniej. Już nawet nie wnikam co robiłam, gdy chudłam przed trzydziestką, bo po pięćdziesiątce to już dawno nie działa. Nie wspominam nawet o dietach cud, ani głodówkach czy innych specyfikach wspomagających odchudzanie. Czyżbym już była na to odporna? Nie sądzę...
Zastanawiam się, co robiłam wiosną, że schudłam ponad 10 kg a teraz ledwo utrzymuję wagę.
Po pierwsze: Woda
Zaczęłam regularnie i w ilościach zalecanych przez apkę pić, bo podczas lockdownu miałam blisko toaletę, a jakie to ważne dla kobiet podczas menopauzy wszyscy wiedzą.
Po drugie: Regularne jedzenie
Bliskość kuchni wyeliminowała moją panikę, że będę głodna i nie będę miała kiedy zjeść, więc muszę zjeść na zapas. Czasu i tak nie miałam, ale na podjadanie. Natomiast ustaliłam sobie pory 3 głównych posiłków i szczególnie podczas obiadu nie oszczędzałam sobie. Pierwszy posiłek był ok. 9-10, obiad ok. 15 i kolacja ok. 19. W międzyczasie był jakiś owoc, orzechy.
Po trzecie: Regularny ruch
Każdy dzień zaczynałam slow joggingiem. Przynajmniej 5 km. Bardzo dobrze robiło mi to na głowę i chyba też na metabolizm. Po południu, też każdego dnia, 1,5 godz. jogi.
Po czwarte: Sen
Każdego wieczora byłam tak zmęczona, że zasypiałam praktycznie o 21. I o dziwo najczęściej nie miałam problemu ze spaniem. Budzik budził mnie o 6 lub sama budziłam się chwilę wcześniej.
Potem zaczęły się wakacje i minął stres związany ze zdalnym nauczaniem, ale też przestałam ćwiczyć jogę, bo poza tym chyba nic nie zmieniłam. Waga stanęła i musiałam uważać, żeby nie przesadzać z owocami, bo wahała się w tedy w tę niewłaściwą stronę. Ruchu chyba miałam więcej, bo dłużej biegałam a jeszcze były długie spacery i pływanie. Wydaje mi się, że nie jadłam więcej.
Zatem o co chodzi? Za mało stresu i brak jogi?
mefisto56
18 listopada 2020, 07:14Twoja waga , to moje niespełnione marzenie , choć kilka lat temu schudłam do 78 kg i byłam o krok od mojej najlepszej wagi 72-75kg , która cieszyłam się wiele lat po urodzeniu dzieci. A potem bywali tylko gorzej i nie chcę nawet mówić , bo teraz jest katastrofa😏. Już chwilami się poddaje , bo ta cholerna 9 z przodu mnie coraz bardziej przeraża. Nawet jak przez kilka dni trzymam troszkę dietę, to potem " jakiś diabeł" mnie podkusi i zrobię ciasto , to mnie najbardziej gubi.. jeśli coś mnie gnębi lub stresuje, to " uciekam" w ciasto, a obecna sytuacja temu sprzyja 😪. Serdecznie Cię pozdrawiam i życzę miłego dnia 😘
alam
18 listopada 2020, 18:23Wiem, o czym mówisz. Mam tak samo. Też długo ta 9 z przodu mi towarzyszyła i szybko wracała, jak udało mi się ją na jakiś czas pożegnać. Dawno temu, po urodzeniu dzieci i zakończeniu karmienia udało mi się schudnąć do 60 kg i dość długo się trzymałam, potem też jeszcze raz jakiś czas udało mi się utrzymać coś około 60 kg. Teraz widzę, że te około 70 kg jest całkiem spoko. Jakby się udało to utrzymać, nie narzekałabym. Niestety wiem, jak to u mnie bywa. Waga wraca :( Czasem błyskawicznie, czasem powolutku, ale systematycznie. Nie mam złudzeń. Nawet nie pozbyłam się za dużych ubrań, tylko zapakowałam w worki próżniowe. Pożyjemy, zobaczymy. Ubrania obecnie pasujące na mnie też poleżały w szafie kilka lat. Mam jeszcze kilka za małych. Pełna rozmiarówka ;)
zlotonaniebie
17 listopada 2020, 18:11Każde następne odchudzanie jest trudniejsze od poprzedniego. Przyjrzyj się dokładnie temu co jesz, może coś tam się znajdzie do poprawy:)) No i ruch, bardziej bym stawiała na bieganie niż na jogę. Choć do niej nic nie mam:))
alam
18 listopada 2020, 18:14Masz rację, chyba powinnam zacząć ważyć i sprawdzać kaloryczność tego co jem, bo pewnie tylko mi się wydaje, że nie przesadzam z ilością ;) Na razie nie mam siły na żaden ruch, drobna aktywność domowa przyprawia mnie o koszmarne zmęczenie. Muszę poczekać zanim wrócę do formy. Wtedy sobie pobiegam.
przymusowa
17 listopada 2020, 13:28Nie wiem jak będzie po 50-tce ale akurat u mnie kiedy byłam po 40-tce tak napędziłam sobie metabolizm (chociaż teoretycznie już biorąc pod uwagę tarczycę mógł zacząć zwalniać), że wolno mi 2x więcej niż kiedyś. Mam nadzieję, że ten stan się jednak szybko nie zmieni bo żadnych głupot go psujących (w stylu diet) nie robię i robić nie zamierzam. Zobaczymy czy i kiedy sam z siebie trochę siądzie.
alam
17 listopada 2020, 16:48Ciekawa jestem jak napędziłaś metabolizm. Niezmiernie ciekawa jestem twojego sposobu. :)