Coś robię źle i nie wiem co Najpewniej źle jem, ale ja tego nie mogę ogarnąć. Kiedyś wystarczyło mniej jeść i się chudło. Teraz im mniej jem, tym gorzej chudnę, znaczy się tyję. Czytałam kiedyś pamiętnik vitalijki, która ograniczyła paszę, ćwiczyła w takich ilościach, że ja bym dawno wyzionęła ducha i nie chudła ani trochę. Podobno, źle jadła po tych ćwiczeniach. Była po czterdziestce. WTF????
To jest właśnie ten moment, kiedy zaczynam mieć wątpliwości, co do sensu mojego starania się o lepszy wygląd.
Czuję, że stanęłam w miejscu i to wcale nie dlatego, że pedalę na rowerku stacjonarnym i pływam w kółko, w te i z powrotem
Waga pokazuje mi cyfry nie w tych miejscach, na których chcę je oglądać. A nie mam sobie nic do zarzucenia. No, może za mało warzyw.
Nie chcę wykupować diety, bo wiem, że nie będę mogła się nią sensownie zająć, lub że na stosowanie się do niej wystarczy mi siły raptem na miesiąc a potem jak odpuszczę, to będzie masakra. Mam taki plan, że dostosuję swoje jedzenie do swoich upodobań i zwyczajów, będę jadła regularnie, zdrowo, w rozsądnych ilościach. Schudnę wolniej, ale przy okazji nabiorę prawidłowych nawyków, nie rezygnując ze wszystkiego. Plan mam, realizuję go od początku grudnia i na razie działał. Dopóki znów nie polubiłam aktywności fizycznej i nie zaczęłam ćwiczyć praktycznie codziennie. Mimo, ze staram się po nich tak jeść, jak proponują ludzie mądrzejsi ode mnie.
Nie chcę liczyć kalorii, bo to mnie zniechęca do utrzymywania paszy w rozsądnych ilościach. Z tego samego powodu nie chcę zapisywać, co pochłonęłam.
Waga od tygodnia się waha: to pokaże ciut mniej niż podczas ostatniego oficjalnego ważenia, to znów co najmniej kilogram więcej. I jak przychodzi co do czego, to się okazuje, że raptem schudłam 0,1 kg
Na razie nie odpuszczam, ale znam siebie i wiem, że jak nie będę miała jakiegoś wymiernego sukcesu, to znów się poddam. Tyle, że tym razem się nie podniosę, albo znów później niż powinnam.
Dobra, dość użalania się nad sobą!!! Na razie trwam!
Czasu na pisanie nie mam. Pedalę, ale machając kolanami ciężko się pisze. Za to poczytać Was mogę, co czynię regularnie i systematycznie.
Z rzeczy pozaodchudzeniowych:
- w środę nabyłam drogą kupna 3 pary nowych butów (kobiecie kolejnych butów i torebek nigdy dość!)
- dziś byłam w Aquasferze z dziećmi na wycieczce i po pierwsze popływałam nadprogramowo, po drugie załapałam się na wodny aerobik gratis z okazji Dnia Kobiet (nawet mi się podobało, ale jak już jestem w wodzie, to preferuję pływanie)
- chodzę ostatnio do pracy w spódniczce nad kolano i wszyscy chwalą. Nie żeby było widać, że schudłam, bo nie widać, tylko wyglądam lepiej niż w spodniach. (Bosze, to jak ja w nich wyglądam???!!!! Chyba nie chcę wiedzieć, bo i tak lubię spodnie)
- pewnie byłoby jeszcze coś ciekawego do napisania, ale poczułam już zmęczenie, zatem pędzę do łóżka, bo być może za mało śpię i dlatego nie chudnę.
koko219
10 marca 2013, 10:53Trzymaj tak dalej i nie poddawaj się a będzie dobrze! Z odchudzaniem tak jest- raz do tyłu, raz do przodu. Najważniejsze to trwać w postanowieniu i powolutku brnąć do przodu. Powolutku to znaczy trwalej :)
gloriaimelman
9 marca 2013, 08:04Muszę cię pocieszyć u mnie też pod górkę!Ale możę razem damy radę? To super że byłaś na zakupkach, mnie one też humor poprawiają. Czekam aż jeszcze trochę schudnę , bo jako nagrodę wyznaczyłam sobie kupno sukienki- ciekawam ile będę czekaćhi, hi, hi. Pozdrawiam gorąco i zaraz podjadę narowerze bo, razem w peletonie raźniej.Pa