Szczerze powiedziawszy sama się sobie dziwię bo po pierwsze ciągle mam motywację (niesamowite), po drugie uparcie liczę kalorie (dużą pomoc znalazlam na stronie www.tabele-kalorii.pl - gdzie mogę sobie wszystko notować) i uwzięcie biegam na siłownię ( w tym tygodni 3 razy - 1700 spalonych kalorii).
Yes, yes, yes (jak to mawiał Kaz nasz ex premier)
A tak z innej beczki, już nie mogę się doczekać wtorku - jadę do Karpacza na narty, a że jestem dosyć początkująca - będzie wesoło. Tak czy siak odpoczynek się baaardzo przyda, muszę się tylko przygotować jedzeniowo na wyjazd, żeby sobie za bardzo nie pobłażać :P
No i - gdzie jest śnieg, zima?? Heloł?!
Jak zawsze narzekałam na zimno i śnieg to odkąd wsiadłam na narty to się go nie mogę doczekać - jednym słowem oszalałam :D
I tak na koniec, ugotowałam dziś gar fasolki po bretońsku. Znacie to uczucie, że konkretne dania czy zapachy budzą was masę wspomnień z dzieciństwa? U mnie m.in. tak działa fasolka, przypominam sobie jak byłam małym brzdącem i zajadałam ją z talerzyka w króliczki :) W każdym razie fasolka wyszła nieźle, nie zjadłam jej zbyt dużo co też się liczy no i gotując muszę się nauczyć ograniczać próbowania potraw, bo to nie służy diecie 1000 kcal :)
To tyle, miłego sobotniego wieczoru!