Pojechałam w końcu na upragniony urlop w górach, z upragnioną wagą. 5 dni szusowania po stokach w pięknej scenerii - bezcenne! Oczywiście jak się okazało utrzymanie diety 1000 kcal okazało się niewykonalne. Bo jak tu jeść 1000 kcal jeśli codziennie 4-5 godzin spędza się na stoku, to ponad 2000 spalonych kalorii i jak wiadomo nadrabia się jedzeniem. Oczywiście starałam się nie przejadać więc w sumie zmian na wadze nie odnotowałam, czyli waga tymczasowo utrzymana. Jest nieźle!
Niestety, a raczej stety, ledwo wróciłam z urlopu to poleciałam do Włoch w delegację. I jak tu trzymać dietę kiedy wkoło mnóstwo gnocci, pizzy, pasty, bruschety i owoców morza ;) No i oczywiście wina. Tak że wróciłam, lodówka pełna gorgonzoli i prosecco, w szafce makarony a w mojej głowie chęć powrotu do 1000 kcal. Jak na razie radzę sobie dobrze, żadnych kg extra dalej nie odnotowano, ale koniecznie muszę zmniejszyć ilość słodyczy, zwiększyć ilość ruchu (wczoraj były narty, jutro siłownia) i wszystko będzie dobrze.
Powoli i do przodu, tak by do lata cieszyć się nową sylwetką. Ale szczerze powiedziawszy nie jest łatwo robić sobie takie przerwy, szczególnie kiedy lubi się pyszne jedzenie. W każdym razie motywacja dalej się we mnie tli, więc śmiało wracam do liczenia kalorii i mam nadzieję że na 77 kg to się nie skończy. Dam sobie tydzień czasu, stanę na wagę i się zmierzę, by otrzymać realne skutki nart, makaronów i wina :D