Cóż ,ja sobie już nie jednokrotnie udowodniłam ,że mój charakter ma siłę i to nie byle jaką. Począwszy od stycznia zeszłego roku praktycznie każdego miesiąca przełamuję jakąś swoją barierę. Na początku to była głównie bariera wstydu ,bo że jak to ja taki hipcio mam wyjśc między ludzi. Sapie ,czerwienieje ,a ledwo się przesuwam do przodu. Tak strasznie jestem z siebie dumna ,że mimo takich "warunków" jednak ubierałam się i codziennie wychodziłam na 30-40 minut nordick-walking. Oczywiście ,że to co było mi najtrudniej przełamać to po prostu wstyd. I dzisiaj to bym się nieźle zbeształa za takie myślenie ,ale wiem że te 14 miesięcy temu i tak nic by do mnie nie dotarło....a może się mylę. Tak czy tak dodatkowe brawo dla mnie bo bez żadnego wsparcia zaczęłam i nie przestałam. Śmiali się ze mnie ,to się też z siebie zaczęłam śmiać - wierzcie mi ,że ludziom wtedy opadają kopary ,liczą na bo ja wiem łzy, zażenowanie ,a tu nagle radość i śmiech. Trzeba jednak przyznać ,że potrafią być okrutni. Ale ja postanowiłam palantom nie dać ani kropli satysfakcji ...nawet jeśli po każdym takim publicznym wyśmiewaniu się z siebie kończyłam rycząc w toalecie. Ale to było może raz ,może dwa razy. Potem każdy przytyk dawał dodatkową motywację. A ja się tylko uśmiechałam ,a w duchu "mówisz ,że nie dam rady? To patrz!!!". I tak nie przestałam chodzić z kijami ,a potem nie przestałam biegać - chociaż wierzcie mi nie szło to wcale świetnie na początku. Z tym ,że ja się nie zastanawiałam nad tym czy idzie mi świetnie. Ja byłam przeszczęśliwa kiedy pierwszy raz byłam w stanie przebiec ciągiem 15 minut, potem 30 aż w końcu 45 minut. Dla mnie to było jak medal olimpijski. I choćby się ze mnie cały stadion ludzi śmiał ,to co czułam w sobie pozostałoby niezachwiane. Jedynym przeciwnikiem w tej moje walce cały czas jestem tylko ja sama - świat nie istnieje. I tak właśnie od tych kilkunastu miesięcy co rusz sobie stawiam nowe wsyzwania do pokonania. Początkiem zeszłego roku założyłam sobie ,że za każdy spacer NW będę sobie stawiać w kalendarzu kropkę i wyzwanie było takie żeby tych kropek było jak najwięcej w ciągu miesiąca. Już w lutym miałam tylko 3 dni w całym miesiącu bez kropki - ależ mnie rozpierała duma :))) W kwietniu zaczęłam biegać ,i znowu najpierw w kalendarzu lądowało 5 min ,potem 15 i tak dalej. A w maju pokonałam pierwszy raz dystans 10 km - nie martwcie się nie przebiegłam tego ciurkiem. To był jeszcze marszobieg ,z czasem 1:45 min. Uparwłam się ,że pdo koniec urlopu przebiegnę z miasteczka do miasteczka i z powrotem - to co czułam kiedy kończyłam ten bieg pamietam do dziś ,a to było tylko 10 km. Teraz mój czas na 10 km jest lepszy o te 45 min :))) Dziś jestem 19 dni przed startem w półmaratonie i znowu wyznaczyłam barierę ,którą chce przełamać. A jeszcze 2 miesiące temu naprawdę nie wierzyłam w to ,że jestem na to gotowa. A prawda jest taka ,że fizycznie to ja już jestem dawno na to gotowa. Milion razy już pisałam ,ja ważna w całym procesie jest głowa. Ja jeszcze idealnej recepty na ten trening "psychiczny" nie mam. Za to od 2 tygodni mam uczucie przepełniającej radości z tego ,że znowu jest wyznaczony cel ,a ja konsekwentnie dążę do jego realizacji. I ta konsekwencja w działaniu zaczyna mnie wzruszać ,bo szczerze powiedziawszy przez poprzednie 32 lata swojego życia nie podejrzewałam siebie samej o coś podobnego :))) Raczej słyszałam ,że ma "słomiany zapał" do wszystkiego co robię i pewnie tak było. Ale to jest po prostu zamierzchła przeszłość i tyle. Żadna słoma mi teraz znikąd nie wystaje :))) A dowodem na to niech będą te zdjęcia. I tak a ‘propos to patrząc na moje zdjęcia z 2012 roku zaczynam podejrzewać ,że moja maksymalna waga to nie było 90 kg ...ale mniejsza z tym ,teraz to ja mogę co najwyżej rozmyślać jaką chcę mieć wagę minimalną :)))
(problem z załadowaniem zdjęć ,udało mi się wrzucic to porównanie tylko do galerii )
ar1es1
11 marca 2014, 09:12Wspaniała przemiana! Biegania szczerze zazdroszczę. .. Miłego dnia.:-)