W Ciechocińską sobotę, podczas trzygodzinnego wspólnego śniadania - dostałam telefoniczną informację od Pana i Władcy, że mu się pomyliły terminy i że impreza jest w sobotę i że mam być.
I że impreza jest tematyczna. Owszem, to następna pięćdziesiątka w naszym gronie, ale TEMATYCZNA. Dzieci-kwiaty, ludzie-kwiaty i kwiaty we włosach. Albo róże i fiolety w odcieniach wszystkich. Płyty winylowe przynosi każdy, kto może. Adapter naprawiony w zeszłym tygodniu. Lata siedemdziesiąte i hippisi. Spodnie-dzwony i bluzki w kwiatki. Psychodelia i wolna miłość.
Powariowali, jak nic - powariowali !!...
Przez telefon dotarło to wszystko do mnie w lekko zmienionej formie. Że mój facet będzie przebrany za fiołkowego mieczyka... rycerza...? Że mam mieć na głowie kwiatek. Albo się przebrać za kwiatka.
Milionerom Ciechocińskim na bieżąco relacjonowałam. Poszliśmy razem w miasto, do straganów okołotężniowych. Znaleźliśmy białą panamę (to chyba panama jest ?...) z biało-błękitną wstążką. I niebieski kwiat do przypięcia na gorsie, z przeceny, za całe aż 4 złote. I dwupłaszczyznowy duuuuży wiatraczek dla dziecka, na patyku, w niebieskościach i błękitach, z pawiem i śmigłami w pawie oka.
Ale to wszystko jakieś takie nie do końca odlotowe było. Nudne, takie oczywiste...
I siedzieliśmy w cukierni przy torcie. Dakłas ?? Dacquoise?? Baja i Matka i Haanyzka wprost kwiczały do tego tortu. I jadły, jakby po ostrej głodówce były. A przecież to tylko słodki smaczny tort. Kochać się z nim mam, czy co?...
I podeszły do stolika obok takie trochę dojrzałe/przejrzałe sixy. Jedna w spódnicy z różowiastą obrąbką i KOSMICZNYM CZERWONYM KAPELUSZEM na głowie. Nic to, że kolory się gryzły. Ta czerwień padająca na jej twarz, ten kobiecy blask!.... Rany!!!!!....
Najpierw nas zamurowało, a potem zbiorowo się rzuciliśmy z pytaniami, gdzie kupiła, skąd i czy jeszcze takie są.
Z Dziejką i Bają poszłam.
Były jeszcze dwie sztuki.
Założyłam.
Spojrzałam w lustro.
Najchętniej bym w ogóle już nigdy nie zdejmowała.
Kupiłam.
Nie mogłam nie kupić !!!!
Drugi raz w życiu usłyszałam, że mam twarz jak stworzoną do kapelusza... Może czas w to uwierzyć? Bo mi się zawsze wydawało, że jak ktoś jest kurduplowaty wzrostem, to mu kapelusze nie pasują. Bo jeszcze bardziej przygniataja do ziemii. A poza tym kapelusze... hmmmm.... czy one muszą mi zatrzymywać się na uszach? Czy nie mogą siedzieć na czubku głowy jak normalna czapka?!
Ach, nieważne, ten czerwony kapelusz mogłabym nosić i na uszach!!!!
W którymś straganie z pamiątkami ciechocińskimi nabyłam jeszcze wachlarz w dokładnie takim samym oczojebnym czerwonym kolorze.
Do Warszawy dotarłam 10 po 19. Na Zachodnim Pan i Władca już czekał. Ubrany w fioletowo-różowy komplet tenisowy, który mu "dostojna, hihi, jubilatka" nabyła żartem na nasz pierwszy wspólny rejs jachtem po Mazurach. Hihi, że też się w to po tylu "latach tłustych" zmieścił?!
Weszłam na pięterko i się przebrałam z ubrania podróżnego, umalowałam się odruchowo, zamieniłam torebkę i założyłam czarne obcasy, co mi Pan i Władca przywiózł. A potem na prawy nadgarstek czerwony wachlarz, a na głowę ten oszałamiający czerwony kapelusz.
I zeszłam na dół.
Usłyszałam gwizdy.
A potem podano mi rękę i sprowadzono z ostatnich stopni.
(......)
Byłam adorowaną Gwiazdą. Pan i Władca krążył wokół i odganiał adoratorów. Z oczu mu wściekłe błyskawice leciały.
I dłonie miał ogniste. I słowa jakieś gorące mu się wyrywały. I prowadzał się ze mną jak dżokej ze zwycięskim koniem po Derbach. Prawie jakby urósł.
Goście w różach, fioletach. Albo z kwiatkami we włosach lub na piersiach. Albo we wzorzystych koszulach z Woodstock. Kwiaty we włosach. Korale plastikowe i wielkie. Różowe okulary Eltona Johna.
Zapach skrętów na tarasie i chlupot alkoholu przy barku. Tańce i podskoki zbiorowe.
Muzyka z winyli, Santana, Rodowicz z pociągiem bylejakim, Niemen, King Crimson, Dylan... ach, cała moja/nasza bardzo wczesna młodość.
Pamięta ktoś jeszcze taki sprzęt?
Albo że trzeba było kręcić gałką, żeby te prążki na obwodzie talerza się nie ruszały, nie przesuwały w świetle malusieńkiego stroboskopu, i że wtedy niby była najbardziej optymalna prędkość dla danej płyty? Ale zabawa!
No tak, ale byłam gwiazdą tylko do przybycia Izy z Berlina. Ona na głowie miała różowe, kiwające się rajery, a jej Andreas miał różowy krawat, tak zwany róż majtkowy. Oni z kolei byli gwiazdami do czasu przybycia pary wczesnohipisowej. Ona w kwiatkach wszędzie, on w różowej damskiej bluzeczce, przejrzystej trochę i w kwiatuszki słodkie i ze złotym łańcuchem. A potem wszystkich zakasował nasz wieloletnio-znajomy prawie_menel, który do ramion przyczepił sobie żywe, kłujące gałęzie jodłowe i robił za człowieka-drzewo.
Taka impreza, zostaję do środy!!!
W życiu się nie nasłuchałam tylu komplementów!!! I nie miałam tylu adoratorów na raz!!!
To nie tylko ten kapelusz. To jeszcze pociechociński blask na twarzy.
Pan i Władca nie wiedział, że ja pojechałam do Ciechocinka. Zorientował się, że coś dziwnego się dzieje, gdy do Warszawy wróciłam nie pekapem, tylko kabanem. Próbował się od kierowcy dowiedzieć, skąd jedzie. Dopiero gdy rozdawałam prospekty Piasta, to wyrwał niemalże mi jeden z ręki i dopiero wtedy się dowiedział.
I potem mruczał mi w ucho, że skoro mi ten wyjazd tak dobrze zrobił, to on mi następny zafunduje. I że jemu się podobają efekty. I że w ogóle!...
Nie, nie zostałam do końca jako lejdi in red kapelusz. W celu wygody tańczenia założyłam potem ten kapelusz słomkowy z niebieską wstążką i założyłam wygodne szare butki. Tańczyłam z różnymi facetami, tańczyłam z Izą i z Izoldą, potem tańczyłam z niebieskim mopem...
A potem siedziałam skulona na szczycie schodów i zaczynałam dogorywać.
Oj, naprawdę TAKA IMPREZKA ! ...
tomija
31 maja 2011, 13:16wyglądałas bosko,ale najpiekniejszy w Tobie ten błysk w oku!!! super zabawa, wspaniali ludzie, oby wszyscy chcieli i potrafili sie tak bawić:))pozdrawiam!!