Hej dziewczyny! Oficjalnie stało się, stuknęło 10 kg w dół, przyznam szczerze nie wierzyłam w to bardzo długo. Przede wszystkim teraz widzę jak bardzo odchudzanie różni się od tego co wyobrażałam sobie jako "odchudzanie". Jak to w ogóle było, jak się zaczęło?
Początki tycia. Nie wiem dlaczego ale jak ważyłam ok. 60 do 65 kg i powoli zaczynałam tyć, miałam jakieś wewnętrzne przekonanie, że jak tylko będzie mi się chciało to się zabiorę za siebie i od razu schudnę. Odchudzanie traktowałam jako przykrą konieczność na krótką chwilę, którą jak podejmę to wrócę szybko do swojej wagi. A że mi się nie chciało, to jej nie podejmowałam. Myliłam się i to bardzo.
Nadwaga. Kiedy przyszła nadwaga zaczęłam powoli wpadać w panikę. Okazało się, że wyglądam coraz gorzej, a perspektywa szybkiej diety i schudnięcia wcale nie jest taka prosta jak sobie to wyobrażałam. Paradoksalnie zamiast mnie to zmotywować do działania sprawiło, że jeszcze bardziej się zapuściłam. Zaczęłam absolutnie nie zwracać uwagi na nic co jem, ani w jakich ilościach. Oczywiście alkohol i zabawy też nie pomagały. Co jakiś czas miałam zrywy, że niby schudnę, ale to było śmieszne. Miałam okresy gdzie codziennie! przez długi okres czasu mówiłam, że zacznę się odchudzać, a w głowie od razu "jaaaasne" i na tym się kończyło. To było chore, a potem było jeszcze gorzej. Bo co innego trochę sobie utyć, a co innego jak inni zaczynają to zauważać. Rodzice zaczęli mnie krytykować i to dosyć dosadnie, ale i tak najbardziej bolało jak się dowiedziałam na studiach, po jednym wystąpieniu przed salą jak to "strasznie utyłam". Niby człowiek wie, że jest gruby, ale jakoś do ostatniej chwili nie zdaje sobie sprawy, że jest tak postrzegany przez innych.
Mocne postanowienie poprawy. Jak to się stało, że zabrałam się na serio do chudnięcia? Naprawdę nie potrafię powiedzieć. Myślałam, że to będzie tak jak zawsze powiedzenie sobie i 2 dni prób jedzenia mniej. W listopadzie zaczęłam chodzić na fitness. Nie dało to zbyt wiele, waga nie drgnęła, ale to było coś, przez miesiąc zmusiłam się do wysiłku. I wtedy stwierdziłam, że nie chcę żeby ten miesiąc męczarni się skończył na zajedzeniu wszystkiego. Postanowiłam spróbować ćwiczyć w domu, a do tego jakoś samoistnie wkradła się dieta. Właściwie jestem z siebie dumna, że wypracowałam taki sposób odchudzania, o którym bym w życiu nie powiedziała, że działa. Bo o ile codzienne ćwiczenia, przynajmniej 20 min z Mel B oczywiście były poważnym krokiem ku chudnięciu, to dieta która polegała ni mniej ni więcej niż na jedzeniu trochę mniej, a właściwie rozsądniej to zupełnie nie to czego się spodziewałam, że zadziała. Myślałam, że będę musiała odstawić słodycze, tłuszcze, pieczywo itp, itd co się słyszy. A tu nic. Wszystko zostało, łącznie ze słodyczami. Ale nie zdarzyło już się mi kupić chipsów ani czekolady. Zostały np. słodkie jogurty. Wieczorem zupełnie odpadło jedzenie, na mnie to działa jak puste kalorie, a jak się okazało wieczorami ja wcale nie jestem głodna tylko raczej znudzona i to był powód jedzenia. Nie było tak, że czegoś nie zjem, bo nie wolno. Jadłam ale miej, jak sobie pozwoliłam na więcej, to inny posiłek odpadał i to mi odpowiadało. Mogłam jeść co chciałam ale po prostu nie wszystko na raz. Mimo iż nie miałam wszystkiego na co dzień, nie narzekałam że mi czegoś brakuje. I tak kg zaczęły spadać.
Pierwszy sukces. I stał się pierwszy sukces. Oczywiście uważam, że już zejście do 77 kg było sukcesem, którego długo nie mogłam osiągnąć. Ale 72...nie spodziewałam się tego w najśmielszych marzeniach. Niedługo będę ważyć 60-parę kg... wierzę w to. Doszłam do takiego etapu, że już nie chcę odpuszczać. Nie wyobrażam sobie jak kiedyś, że odchudzanie to jedno, a po osiągnięciu sukcesu koniec. Nigdy w życiu! Tak jak teraz mogę żyć i jeść do końca życia i czuję się z tym świetnie. Nie odczuwam diety w ogóle po prostu wiem, że jak nie jestem głodna to nie jem, a jak jem za dużo to muszę odpuścić. Ćwiczenia cudnie modelują ciało, jeszcze trochę brzuch się pod tłuszczem skrywa ale to nie są już zwały tłuszczu, najwyżej wałeczek ;) Nie przerażają mnie też przestoje w chudnięciu. Kiedyś, 2-3 dni bez sukcesu = koniec diety! Teraz...miałam przerwę 2 miesiące prawie! Nie poddałam się i jak ruszyło w dół to skończyło na - 10 kg :) i mam nadzieję, że nie tylko na tym skończy.
Vitalia. Oczywiście nie dałabym sobie rady bez Vitalii, bez Waszego wsparcia. Może się to wydawać dziwne, ale naprawdę przeczytać choć jedną wiadomość/komentarz od kogoś kto mi dobrze życzy i kto wie z czym się zmagam jest cudowne i szalenie motywujące. Każda rada od Was jest dla mnie cenna, bo mimo że uważam, że dieta mi idzie spokojnie, to jednak czasami jest trochę ciężko, zmusić się do ćwiczeń, wytrwać w przestojach. I wtedy takie wsparcie jest nieocenione! Dziękuję Wam, mam nadzieję, że i mnie i Wam będzie szło coraz lepiej. Nawet rozważam, wyjście na plażę w stroju kąpielowym w tym roku bez specjalnego skrępowania. Jeszcze trochę muszę popracować nad brzuchem, ale myślę, że będę gotowa.
A no i tylko dodam, że ostatnio ta sama osoba, która tyle czasu temu na studiach stwierdziła jak strasznie utyłam podeszła do mnie ostatnio i powiedziała jak to się mniej nagle "mniej" zrobiło. To jest sukces :)