Ahhh czemu weekend mija tak szybko :((
Zawsze co dobre, za szybko mija. Ale nie powiem - w ten weekend udało mi się (w końcu!) odpocząć.
Zacznijmy od czwartku, wtedy to przyjechał mój Mąż, po 3 tygodniach nieobecności. Pomimo Jego zmęczenia, skusił się na jazdę ze mną na rowerze. Zatem
11,07 km przejechane i spalone
774kcal. Spało nam się wyśmienicie, mimo, że poszliśmy dość późno ;) wiecie...trzeba było nadrobić Jego nieobecność i wszystko "poopowiadać" ;)
Piątek minął mi, w pracy, bardzo szybko, ponieważ pracuję do 12. Zatem szybko do domku. Lekko ogarnęłam i poszliśmy na kolację do indyjskiej restauracji. Coś pysznego! Mimo, iż nie lubię kurkumy, tam mi wcale ona nie przeszkadzała.
Na przystawkę wzieliśmy indyjskie pierogi z kurczakiem, smażone na glębokim oleju (po 1 szt na os). Na danie główne wzięłam (bezpiecznie ;)) kurczaka w sosie szpinakowo-śmietanowym, ryż basmati i świeże warzywa. Mąż wziął kurczaka w imbirze i paście jogurtowej, ryż i świeże warzywa. W restauracji tej każde zamówione danie zostało nam podane na osobnych paterach, więc powymienialiśmy się swoimi zamówieniami i popróbowaliśmy. Na deser Mąż wziął chałwę z marchewki na ciepło. Dziubnęłam trochę i powiem Wam, że smakowała specyficznie ;) W ten dzień oprócz tej obiado-kolacji zjadłam tylko śniadanie.
Do restauracji wybraliśmy się na rowerach (a jakżeby inaczej ;)) i moje codzienne postanowienie odhaczone :)) W dwie strony
10,48km było i spalone
746 kcal :))
Aha przyszedł też mój, długo wyczekiwany orbitrek :)) Oraz Mąż zrobił mi niespodziankę i zabrał mnie na zakupy - kupione nowe spodnie dresowe (bo moje to już w opłakanym stanie są!) i bluzka termiczna na rower :))
Sobota - wstałam wcześnie rano, bo po 15 mieliśmy gości, więc musiałam upiec ciasto. Wzięłam się za biszkopt i krem i później szybko do laboratorium na pobranie krwi. Zdążyliśmy na ostatnią chwilę :)) Krew oddana, więc postanowiliśmy iść na miasto gdzieś na śniadanie. Pierwsza klubokawiarnia zamknięta - bo chrzciny (a tak chciałam tam iść - mam nadzieję, że uda nam się następnym razem). Druga - czekaliśmy na kelnera i czekaliśmy, aż w końcu wyszliśmy i trafiliśmy do Subway'a ;) Ja wzięłam pół kanapki w ciemnym pieczywie z kurczakiem i warzywami. Mąż poszedł dalej i wziął sobie tortillę (:o - ten to ma przemianę, jemu nic nie zaszkodzi ehhh gdzie tu sprawiedliwość;)). Wróciliśmy do domu. Skończyłam ciasto, ogarnęliśmy trochę mieszkanie i mieliśmy gości. Obejrzeliśmy nasze wesele, poplotkowaliśmy i pożegnaliśmy się. Później siu w auto i do Teściów na grilla (chyba już ostatniego w tym roku :((). Zjadłam 2 porządnie wypieczone kiełbaski i surówkę. Wróciliśmy do domu po północy.
Niedziela - oj pospaliśmy sobie pospaliśmy. Wstaliśmy grubo po 10. Mąż przyszykował przepyszną jajecznicę. A ja wzięłam się za obieranie ziemniaków, bo na obiad były ruskie (pierwszy raz robiłam, a wiem, że Mąż je bardzo lubi - podobno do ideału (robionego przez Jego babcię) brakowało mi niewiele ;), więc chyba były zjadliwe). Skusiłam się na kilka sztuk z jogurtem naturalnym.
Po obiedzie spieliśmy się i poszliśmy na rower. Pojechaliśmy do centrum handlowego do Rossmana i na BubbleTea. Powiem Wam, że nawet nawet, chociaż moje było ciut za słodkie.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy do moich znajomych na kawkę i ciacho. Wrócliśmy do domu i się poleniliśmy.
9,48km na rowerze zaliczone i 10 minut na orbi (
3,21km) spalone (łącznie)
854 kcal :)
Jak będę miała chwilkę to obfocę zakupy :)
Miłego poniedziałku!