Pierwszy września od wielu lat kojarzę z przemijaniem - bezpowrotnym odchodzeniem. Jakaś dziwna tęsknota wygania mnie w ten dzień z domu. To jadę na groby, by położyć kwiaty i zaświecić znicze, albo szukam śladów w znanych miejscach pobytu tych, których nigdy nie znałam a już odeszli, to otwieram opasłe księgi w archiwach cywilnych lub wojskowych. Takie zazwyczaj bywają moje wrześnie. Jeden z nich był szczególny...bo spędziłam wśród ludzi innej nacji, ale jakże kiedyś bliscy mojej Mamie i Babci...Dzisiaj są mili, choć nie zawsze tak było...17 IX 1939 był dla moich tragicznym dniem...później ...1940, 19 IX 1944...i 1945. To daty również znane dla całego naszego narodu.
Dzisiaj jednak nie pojechałam, jak co roku, nigdzie...zostałam w domu...i dopiero na godzinę 18.00 poszłam do kościółka, by prosić MBBolesną o łaskę nieba dla wszystkich Polaków, którzy wywalczyli nam wolną Ojczyznę i za moich bliskich...
W ciągu dnia przeanalizowałam swoje wyniki odchudzania i doszłam do znanego mi już wniosku", że trzeba chodzić! Z tą myślą oswojona, przypięłam krokomierz i poszłam wietrzyć siebie, kije i pieska. Jest w tej chwili godz.21.30 a ja wychodziłam od rana 7500 kroków! Nie wiem ile straciłam kcal! Jutro się okaże, bo dziś już palcem nie kiwnę
, prócz tego, że dokończę stukanie w klawiaturę. Nie zdążyłam pojeździć na "jowejku"...Od jutra ćwiczenia! Proste, myślałam, że coś wymyślili, czego nie znam! Nie szkodzi...wszystko się przyda, aby tylko chęci były. I nie bolały stawy! Życzę dobrej nocy i pogodnego dnia, może być taki jak dzisiaj- bezdeszczowy