Aha, i jeszcze...
...wcisnęłam się w te spodnie, które widać na zdjęciu. Ba - wcisnęłam - są wręcz w sam raz. Nic nie musiałam wciskać. A ostatnio miałam je na sobie ponad rok temu.
Ciągle do przodu, to znaczy do tyłu...
Do tyłu waga. Zamurowało mnie prawie, gdy dziś rano na obowiązkowym ważeniu przy diecie Vitalii zobaczyłam równiutkie 70.00 kg. Mężowi się nie chwalę z postępów - raczej nie zdawał sobie sprawy z tego jak bardzo 'urosłam' i może lepiej tego nie zmieniać, ale tutaj - czemu nie ;).
Tu dobrze, tam gorzej ;(
Waga spada. Dzisiaj rano nie mogłam uwierzyć, bo wyniosła 70,70 kg. Czyli po pierwsze weszłam wreszcie w zakres wagi prawidłowej (poniżej 71), po drugie jeszcze niecały kilogram mi został, żeby zobaczyć magiczną '6' z przodu ;)
Ale na tym się kończą dobre wieści. Czy to z powodu załamania pogody, czy innego, dochrapałam się zapalenia pęcherza. Ciekawe, czy ma to coś wspólnego z dietą? Coś/jakoś im bardziej jestem zadowolona z wagi, tym zdrowie mi się bardziej odzywa. :(
Pierwsze kuszenie...
Byliśmy dzisiaj na ognisku u znajomych. Pierwsze oblewanie nowej chałupki. Stoi sobie domek a wokół głównie pola. Domek stoi na starej plantacji truskawek. No i jak tu się nie powstrzymać przed wcinaniem prosto z krzaka ;) Mniam... Popołudniowy plan diety diabli wzięli. Co jednak nie znaczy, że sobie pofolgowałam. Kiełbaski - kawałek może 3 cm na skosztowanie. Reszta to sałata z warzywkami i kawałeczek bułki. Na szczęście nikt nie zmuszał do jedzenia i w talerze nie zaglądał. Niemniej dyskomfort, że 'zjadłoby się' miałam. Ciekawe, czy po 3 miesiącach diety to się zmieni?
Argumenty za
Dzisiaj taka moja mała lista argumentów za schudnięciem. Następnym razem postaram się coś wrzucić nt. sukcesów dietetycznych. Zapisuję, żeby nie zapomnieć ;)
Każdy ma pewnie jakieś inne motywy podjęcia diety. Na ile mi czas pozwolił przeglądnęłam pamiętniki, które akurat mi się podsunęły pod oczy. Na większości (przynajmniej takie jest moje wrażenie) są śliczne, szczupłe i młodziutkie dziewczyny, którym tylko pozazdrościć wagi i figury ;) Też kiedyś miałam 'tylko' takie zmartwienia. Jest też trochę babek w podobnej do mojej sytuacji: około trzydziestki, rodzina, praca, brak czasu dla siebie. Po kilku latach 'rodzinno-firmowego' życia przychodzi refleksja, że zaangażowanie w jedno zaskutkowało zaniedbaniem gdzie indziej. Sam wygląd jednak już nie jest taki ważny. Przynajmniej dla mnie. To co mnie było dzwonkiem ostrzegającym, że coś należałoby z tym zrobić(w dowolnej kolejności):
- wskazówka wagi zbliżyła się do 80 kg. Kiedyś wydawało mi się niemożliwe, że będę tyle kiedykolwiek mogła ważyć.
- zaczęłam chrapać. Co strasznie przeszkadzało zarówno mi jak i mężowi. Okropne uczucie, gdy budzi Cię w nocy własne chrapanie.
- przy oddawaniu krwi wyszły kiepskie wyniki AlAT. To kolejny argument za honorowym oddawaniem krwi - przynajmniej trochę zdrowie jest pod kontrolą.
- problemy zdrowotne najbliższych związane z wagą. Tak się składa, że moja rodzina należy do tych 'większych'. Głównie za sprawą nawyków żywieniowych: tradycyjna kuchnia polska (mmm... pierożki, gołąbki, dużo smażenia i tłuszczu). Z tym jest związany mój zakup diety vitalii. Ze zrzuceniem kilogramów dałabym sobie radę sama, ze zmianą sposobu żywienia - nie.
- konieczność wymiany garderoby na większy rozmiar - stwierdziłam, że taniej będzie mniej jeść i zostać przy starych rzeczach ;)
Tyle powodów na początek. Lista raczej nie jest wyczerpana.
Minął tydzień...
...od rozpoczęcia diety.
Nie mogę powiedzieć, żeby był 'ciężki' - czego się na początku bardzo obawiałam. Nie miałam problemu z zachowaniem reżimu. Oby tak dalej.
Główny problem jak dla mnie, to ciągłe pilnowanie tego, co ja mam właściwie za chwilę zjeść. Po pięć razy sprawdzanie w kompie, czy tego masła to ma być łyżeczka czy pół, a oliwek to cztery czy pięć i czy mogłabym wymienić coś, czego mi brakuje. No cóż, codziennie gapienie się w serwis Vitalii zabierało mi tak uśredniając około godziny życia. To wg mnie duży minus, bo w tej chwili mam na to czas, ale za tydzień mogę już go nie mieć. Mam nadzieję, że z czasem będzie to przychodzić automatycznie.
Spadek wagi po pierwszym tygodniu diety nie powala, ale nie jestem zdziwiona z takiego efektu. Już zdążyłam zauważyć, że w ciągu miesiąca są tygodnie, gdy waga praktycznie się zatrzymuje i takie, w których kilogramy uciekają niewiadomo którędy. Czekam na miesięczny bilans za 3 tygodnie. Jeśli wtedy nie będzie 3 kg mniej, to się będę martwić.
Zdjęcie
Szukałam zdjęcia z okresu mojego największego 'rozkwitu'. Na pewno było kilka takich, gdzie to i owo wylewa się ze spodni. Na szczęście/nieszczęście wygląda na to, że moje kochanie wszystkie pousuwało. Widocznie też nie mógł na nie patrzeć. Niemniej teraz przydałoby się pewnie takie, żeby je przykleić na lodówce. >;D
Pierwszy dzień diety
Od dzisiaj zaczęła się moja przygoda z dietą Vitalii. Już mam jej dość ;) Po pierwsze układanie tych wszystkich harmonogramów, planów posiłków, rozpiska kaloryczności (w Vitaliuszu) itd. zajmuje ogromną ilość czasu. Na razie mnie to bawi, ale zobaczymy jak długo. Po drugie sam serwis jest strasznie zagracony, jeden moduł średnio kompatybilny z drugim, brak logicznych przejść - np. chyba z godzinę się męczyłam, żeby znaleść przejście do Vitaliusza, do którego wczoraj trafiłam jakoś przez przypadek. Dopiero w 'pomocy' była krótka informacja, że można to zrobić przez kalkulatory. Ale gdzie znaleźć kalkulatory ;> Niby też wielokrotnie po nich łaziłam, ale że będą akurat w zakładce 'Zmotywuj się' - nie mogłam wpaść. Przydałaby się jakaś mapa serwisu, a właściwie serwisów. Bo w tej chwili całość wygląda jak zlepek kilku modułów, które troszkę są między sobą połączone, ale jeszcze nie do końca. Czuję się trochę jak królik doświadczalny i odzywa się moje 'zboczenie zawodowe'. Jaki to zawód? Zagadka dla czytelników. :)
W każdym razie pierwszy dzień diety to głównie zmagania z serwisem.
Właściwie to czas spać...
Jakoś tak głupio się czuję mając bloga i to jeszcze na serwisie dotyczącym odchudzania. Jakoś tak dotychczas ani blogi, ani odchudzanie mnie nie interesowały. Niemniej chciałabym to traktować jako motywator do działania. Mam nadzieję, że się uda.
Od niedzieli zaczynam dietę vitalii. Kolejna przerażająca dla mnie rzecz. Po pierwsze, że dieta, po drugie, że ciągły nadzór nad jedzeniem. Brrr... Jakoś dotychczas jednego i drugiego unikałam jak ognia. Tym bardziej, że im więcej myślę o jedzeniu, tym bardziej jestem głodna.
Dzisiaj mały sukcesik (z 'postanowień'). Udało mi się nie zjeść nic po 19. Tak trąbione wszędzie, żeby nie jeść po 18 jest nierealne, bo często dopiero o tej godzinie wracam z pracy. :/ Obiad też niewielki :D.
Oj, jak później mnie korciło, żeby coś zszamać.
Chyba najwięcej siły do wytrzymania w postanowieniach daje systematyczny ruch. I tego się trzymajmy.
Wczoraj mały marszobieg w parku z dzieciakiem - Bąbel na rowerze a ja truchcikiem za nim ;) Dzisiaj tylko skakanka, ale jutro na 9 pewnie jak zazwyczaj w sobotę - fittness + "ile się uda" na bieżni. Czego i Wam życzę...
Łoboziu. No to start.
Po pierwsze nigdy nie stosowałam (niby) żadnej diety. Co nie znaczy, że się nie odchudzałam. Na początku studiów straciłam blisko 10 kg. Z wagi 68 kg.
Po studiach: ciąża, dziecko, praca (biurowa, przy komputerze, za to naście godzin na dobę). Dobiłam prawie do 80 kg. Tragedia. Od lutego 'coś' staram się z tym zrobić. Przede wszystkim ruch - fittness mniej więcej dwa razy w tygodniu. Co najmniej godzinę, ale często 2,5 h. Ograniczenie cukru, słodyczy, różnych kalorycznych potraw. Efekt - spadek wagi do 73 kg. Niby nieźle, to już prawie waga prawidłowa, ale... Ostatni miesiąc ani trochę w dół. :(
Trochę wierzyć mi się nie chce, że będę trzymać dietę, ale będę się starała. Największym problemem są dla mnie ataki obżarstwa. Brzuch mówi 'już dość', a buzia 'zjedz jeszcze trochę'. Jak na razie buzia ma więcej do powiedzenia ;) Niestety. :(